A A+ A++

Joanna Rokicka, dziennik.pl: Nie pijesz od pięciu lat. Kiedy zaczęła się u ciebie choroba alkoholowa?

Wojciech Wolak, “coach od wódki”: Myślę, że na chorobę alkoholową zapadłem wraz z pierwszym łykiem alkoholu, jaki wypiłem kiedykolwiek w życiu. Tylko, że wtedy nie miałem takiej świadomości. Często mówi się, że jedynym sposobem, żeby nie popaść w chorobę alkoholową, jest nie pić. Ale kto w wieku 16,17 czy 18 lat , gdy sięga po alkohol myśli, że będzie miał chorobę alkoholową? Prawdopodobnie nikt albo bardzo mało osób.

Wychowujemy się w kulcie alkoholu. Jest przyjęte, że jak się ma “osiemnastkę”, to jest taka magiczna granica i rodzice nam dają alkohol. Czasem nawet dzieje się to wcześniej, czego już w ogóle nie popieram. To jest oczywiste, że na swojej “osiemnastce” trzeba się napić. Kulturę picia alkoholu widzimy od dziecka, bo rodzice piją przy różnych okazjach,choć oczywiście w poszczególnych domach inaczej to wygląda.

W Polsce alkohol jest wszechobecny i łatwo dostępny.

Tak, żyjemy w takiej alkoholowej sekcie. Jak się nie pije, to jest to dziwne. Ludzie się od ciebie odsuwają jak od trędowatego, bo wychodzą z założenia, że wszyscy mają pić. Jak nie piją, to jest to podejrzane.

Ja zacząłem pić stosunkowo późno, bo myślę, że miałem około 17-18 lat. Prawdopodobnie, tak jak u wielu osób, na początku są “osiemnastki”, imprezy, później studia, piwo w akademiku, jakieś mocniejsze alkohole i do wieku 25-26 lat to było takie “kontrolowane” picie, jeśli coś takiego w ogóle istnieje.

Załóżmy, że takie było wtedy moje picie alkoholu – towarzyskie i w miarę zdrowe. Ale później skończyły się studia, wszyscy zaczęli się zajmować swoimi sprawami, mieli rodziny, szli do pracy, zakładali firmy. Ja oczywiście też, ale zacząłem zauważać, że jak miałem 25, 26, 27 lat to był taki okres, kiedy zacząłem pić alkohol sam ze sobą i to już było zdecydowanie niepokojące.


Wojciech Wolak zawsze bał się, że zostanie alkoholikiem. Nie pije od 5 lat i teraz pomaga innym dojść do trzeźwości

/

archiwum prywatne


Istnieje taki stereotyp, że jak się pije “do lustra”, to już jest problem.

To był właśnie taki moment, kiedy te relacje towarzyskie trochę się rozmyły. Każdy gdzieś poszedł w swoją stronę i zauważyłem, że zaczyna mi czegoś brakować wieczorami. Odkryłem na to cudowny sposób, czyli mocny alkohol. I pamiętam, że jakoś tak w wieku 27 lat pierwszy raz w życiu sam kupiłem sobie taki trunek i sam go wypiłem.

Wcześniej oczywiście kupowałem wiele razy wódkę, ale zawsze to było na imprezę, z kimś, gdy się składaliśmy i wszystko odbywało się to z jakiejś okazji. A tu po prostu przyszedł taki dzień, załóżmy, że to była środa, 15 lat temu, kiedy kupiłem sam sobie taki alkohol. Wypiłem powiedzmy setkę i strasznie mi się to spodobało. To było lekarstwo na pustkę, którą odczuwałem – na ten lękwszechogarniający.

Miałem oczywiście mnóstwo obaw, bo od samego początku, jak piłem alkohol, nawet w sposób towarzyski, czułem, że coś jest nie tak, że jest dla mnie za fajny, zbyt atrakcyjny.

Złapałeś alkoholowego bakcyla.

Myślę, że piłem troszkę więcej niż inni, troszkę częściej, ale jeszcze w granicach rozsądku, takiego studenckiego. I nawet pytałem swoich znajomych, którzy mieli po 22,23 lata: “Czy nie czujecie, że coś tu jest nie tak z tym alkoholem, że może pijemy za dużo?”. Czułem niepokój, ale oni w ogóle nie rozumieli, o co mi chodzi.

Ja w ogóle od zawsze bałem się, że zostanę alkoholikiem. Nawet mając 20 lat miałem już takie myśli. Zastanawiałem się, co będzie, jak się rozsypię i nie chciałem lądować pod mostem albo się stoczyć. W wieku 27 lat zacząłem pić alkohol sam ze sobą. Nigdy nie bawiłem się w jakieś słabsze trunki typu piwo, wino, tylko piłem mocny alkohol – to było bardzo atrakcyjne dla mnie.

Z jednej strony robiłem to dla chwili ulgi, a z drugiej miałem obawy, ale nie potrafiłem przestać. Między 27. a 33. rokiem życia zaczął się okres rozwoju choroby alkoholowej u mnie i przekraczania kolejnych granic. Wiedziałem, że kiedyś trzeba będzie z tym skończyć, ale mówiłem sobie: “Ale to jeszcze nie dzisiaj”. Czasem się śmieję, że tysiąc razy rzucałem picie, ale tysiąc jeden raz wracałem do niego.

Na początku te przerwy były troszkę dłuższe, więc mówiłem: “Dobra, to w tygodniu nie piję, tylko w weekend”. Później już tylko raz w tygodniu piję, później dwa, trzy. Do takiego momentu, gdy już moje picie to był ciąg alkoholowy, potem pół roku, gdy piłem dzień w dzień ilości typu pół litra czy 0,7 litra codziennie.

Cały czas pracowałeś przy tym, zachowując pozory normalnego życia.

Moje życie było dość dynamiczne, bo z jednej strony pracowałem w fajnych korporacjach i kasa się zgadzała. Przeprowadziłem się do Warszawy i tam sobie pracowałem, miałem znajomych, dziewczynę, dużo podróżowałem po świecie. Z jednej strony wszystko fajnie, ale z drugiej strony alkohol zaczynał być wszędobylski.

Moi znajomi potrafili iść do knajpy i wypić jedno piwo, ja tego nie potrafiłem. Każdy alkoholik w zanadrzu ma cały arsenał takich zachowań: jak ochronić swoje picie i co zrobić, żeby się jednak napić. Mnie towarzystwo nie było potrzebne do picia, rzekłbym nawet, że przeszkadzało. Idąc do knajpy się męczyłem.

Dlaczego?

czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSabalenka i Sinner dokonają niemożliwego?
Następny artykułOryginalna sesja Marty z “Rolnika”. “Część tych krówek też akurat jest w ciąży”