Pan doktor mieszkał po sąsiedzku, więc chodziłam do niego późnymi wieczorami. Był już zawsze bardzo zmęczony. Z uśmiechem zakładał opatrunki na zęby i odsyłał mnie do domu, mówiąc, że następnym razem zabierzemy się do leczenia. I tak to trwało miesiącami, aż okazało się, że z małych ubytków zdążyły się zrobić na tyle duże, że zwykłe plomby już nie wystarczały. – Dużo sprzętu, mało talentu – podsumował mój tato i wróciłam jak niepyszna do co prawda słabo wyposażonego gabinetu w przychodni, ale za to z utalentowaną stomatolożką.
Przypomniała mi się ta historia w związku z reporterską książką Aleksandry Kozłowskiej “Ambulans jedzie na wieś”. Autorka idzie śladami swojej mamy Teresy Radeckiej-Kozłowskiej, która w połowie lat 60. jako świeżo upieczona dentystka wyruszyła dentobusem na Warmię i Mazury. Po ponad 50 latach pani doktor wraz z mężem, synem i córką reporterką podąża w przeszłość szlakiem usuniętych trzonowców i próbuje odszukać swoich dawnych pacjentów. Początki są trudne, dla czytelników lekko rozczarowujące, bo pacjenci albo wolą nie pamiętać o mękach borowania i usuwania zębów, albo pamiętają tylko strach przed ambulansem, do którego szli jak na skazanie pod czujnym okiem nauczycieli.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS