A A+ A++

Czy komuś się to podoba, czy nie, Pixar od lat rządzi na rynku filmów animowanych. Można twierdzić, że Dreamworks zabawniejszy, a jeśli chodzi o głębię to nie mają nawet startu do Miyazakiego, ale fakt pozostaje faktem – większość ludzi kojarzy przede wszystkim firmę założoną przez Steve’a Jobsa. I nie bez powodu. Produkowane w Pixarze filmy zawsze odznaczają się niesamowitą jakością wizualną, świetnym stylem graficznym (tła w “Coco” to nadal mistrzostwo świata) i – ZAZWYCZAJ – dobrą fabułą. Pewnie, każdemu może od czasu do czasu powinąć się noga, dzięki czemu na świat wychodzą filmy “tylko” dobre, jak drugie “Auta”, czy “Merida Waleczna”, ale raz, że to wciąż dobre animacje, które kocha masa dzieciaków na całym świecie, a dwa, że nawet one bywają uważane za świetne w oczach dorosłego widza – co kto lubi.

Luca (2021) – recenzja filmu [Disney]. O przyjaźni

Luca jest, ekhem, potworem morskim żyjącym w morzu śródziemnym, nieopodal Włoch. Jego życie ciągnie się dzień za dniem, rozwleczone powtarzanymi w kółko czynnościami, takimi jak wypasanie rybo-owiec (w zasadzie po prostu ryb, ale zachowują się i należy się z nimi obchodzić jak z owieczkami). Chłopak od dawna wie, że nad wodą mieszkają dziwne bezłuskowe stwory,  które polują na przedstawicieli jego gatunku, więc pod żadnym pozorem nie wolno mu się wynurzać. Wszystko to zmienia się jednak, kiedy pewnego dnia Luca poznaje Alberto, kolejnego potwora morskiego, mniej więcej w jego wieku, który bez strachu wychodzi na powierzchnię. Okazuje się, że jeśli przedstawiciele ich gatunku wyjdą na ląd, a ich skóra wyschnie, automatycznie nabiorą ludzkich cech. Wygodne, nie powiem. Z początku raczej z dystansem, a w końcu z niekłamaną chęcią, Luca wraca codziennie widywać się na powierzchni ze swoim nowym przyjacielem. Wspólnie będą marzyć o wielkich wyprawach i kompletnie wyimaginowanych cudach. Zaprzyjaźnią się też z ludzką dziewczynką i staną twarzą w twarz z najbardziej upierdliwym gówniarzem jakiego widziałem… ostatnio.

Fabuła “Luci” to niemalże w stu procentach typowy film o wakacjach – żeby nie fakt, że głównymi bohaterami są potwory morskie. Nasi bohaterowie poznają dziewczynę, zderzają się ze złośliwym, starszym dzieciakiem, dowiadują się o odbywającym się wkrótce turnieju i tak dalej. Całość poprzetykana jest wartościowymi lekcjami na temat przyjaźni, akceptacji i zaufania, żarty powinny trafić zarówno do młodszego jak i starszego widza, a końcówka, jak to zwykle bywa u Pixara, potrafi złapać za serce i wycisnąć kilka łez, ale nie sądzę aby “Luca” okazał się być jednym z tych filmów, do których regularnie będziemy wracać. Piękna bajka z pięknym morałem, ale raczej na jeden seans i później długa przerwa.

Luca (2021) – recenzja filmu [Disney]. O potworach

Już sam zwiastun debiutu reżyserskiego Enrico Casarosy doskonale pokazuje, z jak malowniczymi widoczkami będzie dane obcować widzowi. Obłędnie błękitne niebo, tu i ówdzie poprzetykane puszystymi chmurami; zielone wzgórza słonecznej Italii; kolorowe, mocno nieregularne domy. Pięknie się na to wszystko patrzy. Animacja jak zawsze stoi na najwyższym poziomie. Bodajże najwięcej radości dostarczyła mi scena, w której Luca, na co dzień poruszający się za pomocą ogona w wodzie, uczy się jak chodzą ludzie. To oczywiście nie jedyna humorystyczna scena w filmie, ale powstrzymam się przed wymienianiem kolejnych żeby nie było, że rzucam spoilerami.

Oryginalny plan zakładał, że muzykę do filmu popełni Ennio Morricone, lecz niestety mistrz zmarł zanim reżyser zdążył choćby wyjść do niego z propozycją. Ostatecznie za ścieżkę dźwiękową wziął się Dan Romer, autor muzyki do “Superman i Lois”, “Atypowego”, czy… “FarCry 5” i choć nie można absolutnie zarzucić mu partactwa, to nie mogę powiedzieć abym tydzień po pokazie pamiętał wciąż choćby jedną kompozycję.

Sercem filmu jest ta dziecięca beztroska towarzysząca nam, kiedy będąc dziećmi wyjeżdżaliśmy z rodzicami na wakacje. Nie ważne czy były to nasze Mazury, Kąty Rybackie, czy Egipt, albo któraś z włoskich plaż. Dla oczu dziecka każde z tych miejsc było czymś zupełnie nowym i nieznanym, a mimo to nie baliśmy się ruszyć ku przygodzie i odkryć co kryje się za wzgórzem, jak daleko jesteśmy w stanie wejść do wody zanim skończy się nam grunt… “Luca” to właśnie taka przygoda z tamtych lat. Obaj główni bohaterowie nie mają pojęcia w co się ładują, choć jeden przynajmniej udaje, że coś tam jednak kuma (każde z nas ma takiego znajomego). Ich wspólne marzenie o własnej Vespie (skuterze) idealnie obrazuje jak mało jeszcze rozumieją ten świat, jak naiwne jest to ich pragnienie. Cyniczny buc powiedziałby, że to głupie, ale takie właśnie są przecież dziecięce marzenia. Głupie i nierealne. I dlatego właśnie magiczne. Jak cała ta przygoda.

“Luca” to zdecydowanie przyjemny, choć nie wiem, czy nie trochę jednorazowy obraz. Bawiłem się na nim z całą pewnością lepiej niż na niedawnym “Raya i Ostatni Smok” i dziwię się, że to akurat ten drugi film zamknięty był na Disney+ za paywallem, podczas gdy “Lucę” będzie można oglądać w ramach abonamentu już od najbliższego piątku. Albo – uwaga, szalony pomysł – można też przejść się do kina. Na którą opcję byś się ostatecznie nie zdecydował(a), “Luca” pozwoli Ci zatęsknić za dzieciństwem, a jeśli nie możesz sobie obecnie pozwolić na wyjazd do Włoch, to seans na dużym ekranie nie jest wcale złym zamiennikiem. A gdyby jakiś cichutki głosik podpowiadał, że to pewnie nienajlepszy pomysł, że te pieniądze można wydać lepiej, rozsądniej, nabierz powierza w płuca i powiedz głośno i wyraźnie: “Silencio Bruno”. Powinien ucichnąć.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKońcem czerwca rozstrzygnie się konkurs na zastępcę dyrektora ds. lecznictwa
Następny artykułNGO: Plastic tax powinni płacić przedsiębiorcy, a nie budżet