A A+ A++

Ci których zabił, powracali do niego każdej nocy. Aż do śmierci. – Nie można sobie wyobrazić tych okrucieństw, na które patrzyliśmy – mówił po sześćdziesięciu latach Mathias Schenk – belgijski żołnierz, który tłumił powstanie warszawskie. Na szkoleniach w wermachcie słyszał, że polscy chłopi to dzicy ludzie, żądni niemieckiej krwi. Jak duże musiało być jego zdziwienie, kiedy to właśnie oni ocalili mu życie. W styczniu 1945 roku znalazł schronienie w Ochodzy, na pograniczu powiatów żnińskiego i mogileńskiego.

Powstanie Warszawskie

O 17.00, we wtorek 1 sierpnia 1944 r. wybuchło powstanie warszawskie. O godzinie „W” stolica stanęła do boju o wolną Polskę. Była to największa operacja militarna Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego, które zdecydowały się wyprzedzić Rosjan i odbić Warszawę z rąk okupujących ją Niemców. W trakcie 63 tragicznych dni zginęło blisko 16.000 powstańców, 20.000 zostało rannych, a 15.000 wzięto do niewoli. W wyniku masakr urządzanych przez esesmanów, nalotów, ostrzału artylerii i skrajnie ciężkich warunków bytowych życie mogło stracić nawet 200.000 cywilów, w tym kobiet i dzieci. Po kapitulacji niemiecka armia zrównała z ziemią większość zabudowy lewobrzeżnej miasta. W jej szeregach był Mathias Schenk, który o powstaniu warszawskim opowiedział po wielu latach, przedstawiając je z nieznanej dotąd perspektywy. Perspektywy kata.

Torował drogę esesmanom

Mathias Schenk urodził się w 1926 r. w niewielkim Büllingen, na terenach należących w tamtym czasie do Belgii. Kiedy w 1940 r. wojska niemieckie wkroczyły do jego ojczyzny, oznaczało to wcielenie tych ziem do Rzeszy. Latem 1944 roku 18-letni młodzieniec jako żołnierz niemieckiej 9. Armii wyruszył na Polskę. Jego kompania grenadierów pancernych znalazła się w składzie grupy specjalnej SS, dowodzonej przez Heinza Reinefartha, a jej głównym zadaniem miała być ochrona esesmanów z grupy dowodzonej przez Oskara Dirlewangera, którzy bezwzględnie pacyfikowali powstańców.

Zdjęcie ślubne rodziców Ludwika Brzewińskiego wykonane w 1937 r.

Powstanie to nie film ani książka

Po wielu latach, po tym jak zdecydował się powrócić do tragicznych dni powstania i wyspowiadać ze swoich wspomnień, Belg stał się bohaterem filmów dokumentalnych i publikacji, w których utrwalono jego świadectwo. Sam również napisał książkę. Dwa długie, letnie miesiące wyryły w jego pamięci emocjonalne blizny, które nigdy nie stały się nawet odrobinę bledsze. Po raz pierwszy opowiedział o swojej historii w 2004 r.
– Niemcy szukali ochotników do SS – nikt się nie zgłosił. Pewnego dnia szukali ochotników na kierowców – wtedy zgłosiliśmy się wszyscy – mówił, będąc już 78-letnim staruszkiem. To była pułapka. Bardzo szybko zostali przegrupowani i wcieleni do 46. Batalionu Szturmowego Saperów Oskara Dirlewangera – niemieckiego zbrodniarza wojennego, którego nazwisko na zawsze związane jest z egzekucjami ludności cywilnej.

Strzelali do Polaków jak do żywych tarcz

1 sierpnia 1944 roku Schenk wjechał pociągiem do Warszawy. W tamtym momencie jego dotychczasowe życie wywróciło się do góry nogami. Deski jadącego przez miasto wagonu przywitały kule. Odruchowo wyskoczył przez okno, żeby się ukryć. Zewsząd padały strzały. Na schodach domu, do którego dobiegł, leżeli zabici: kobieta i mężczyzna. Odtąd podobne chwile przeżywał każdego dnia.

Wspominał, że najgorsze walki w stolicy toczyły się pod ziemią. W kanałach i piwnicach. Dla Niemców były one koszmarnym labiryntem, a niezliczone odnogi sprawiały, że ogarniał ich chaos. W czasie powstania w Warszawie nie spadła ani jedna kropla deszczu, a palące słońce sprawiało, że ciała poległych już po kilku godzinach stawały się czarne. Mnożyło się na nich robactwo i żerowały szczury. – Stosy martwych ciał sięgały do drugiego piętra – mówił Mathias Schenk. – Podlewano je benzyną i palono.

Walki prowadzone wręcz były nieludzko okrutne i nieludzko brutalne. 18-latek również zabijał. Gdyby nie był szybszy od Polaków – nie żyłby. Nigdy nie chciał przytaczać drastycznych detali zbrodni, które popełnił. Nie ukrywał jednak, że zabijał ludzi – także w walce wręcz. I podkreślał, że wszystkie te makabryczne obrazy wojny zostały w nim na zawsze.
 

W albumie pełnym starych zdjęć i wspomnień nie zachowała się fotografia Mathiasa Schenka. Zabrał je ze sobą do Belgii. fot. Justyna Kulpińska

Pamiętał, jak na rozkaz szturmował szpital polowy, pełen nie tylko powstańców, ale też swoich. W ostatnim ułamku sekundy udało mu się wypchnąć jedną z pielęgniarek na korytarz, wiedząc, że do sali wkroczy SS. Hitlerowcy zastrzelili wszystkich rannych powstańców. Pielęgniarkom, sanitariuszom i lekarzowi nakazali rozebrać się i iść nago przed sobą. Powiesili ich głowami w dół, wiążąc stopy, po czym strzelali z karabinu w brzuchy. Bez mrugnięcia okiem mordowali i torturowali dzieci cywilów. Kobietom wyrywali niemowlęta z rąk, rzucając je wprost do ognia lub pod gąsienice czołgów. Gwałcili Polki, aby na koniec wymierzyć w nie lufę pistoletu maszynowego i z pogardą pociągnąć za spust. Aktów bestialstwa dopuszczali się nie tylko esesmani, ale również żołnierze wermachtu z kompanii Schenka.

Relacja Schenka jest unikalna z tego powodu, że jest opowiedziana przez tego, który był częścią zbrodniczej machiny ludobójstwa (Rzeź Woli podawana jest jako przykład ludobójstwa). Książka Tadeusza Klimaszewskiego („Verbrennungskommando Warschau”), siłą wcielonego do grupy niewolników, którzy zajmowali się paleniem zwłok na Woli, też podaje wiele drastycznych szczegółów, ale relacja Schenka ma ten dodatkowy walor, że nie jest to relacja świadka (jak Klimaszewski), lecz uczestnika rzezi Woli. Ofiary relacji złożyć nie mogą.

Zabici powracają w snach

– Wystarczy, że się gdzieś pali, czuję dym i to już jest. Szmery w nocy. Są umarli, którzy nigdy nie umierają. Zawsze towarzyszą – powtarzał Schenk. Widział w powstańcach heroiczny upór, wolę walki, a pod koniec nadzieję na pomoc, która nie nadeszła. W swojej „spowiedzi” przed kamerami podkreślał też, że Niemcy nie powracają do tego tragicznego rozdziału historii, bo wstydzą się okrucieństwa przodków, a Rosjanie, Amerykanie i Anglicy tego, że nie pomogli.
Mathias Schenk za walki w Warszawie otrzymał Krzyż Żelazny II klasy i awansował na stopień kaprala. We wrześniu 1944 roku, kiedy powstanie chyliło się ku upadkowi, wraz ze swoją kompanią rozgramiał ostatnie punkty oporu. 2 października nastąpiła kapitulacja, a powstańcy zostali wzięci do niewoli. Armia niemiecka nie od razu opuściła stolicę.
 

Ludwik Brzewiński przed drzwiami, którymi Mathias Schenk wchodził do udostępnionego mu przez braci Brzewińskich budynku gospodarczego, gdzie na strychu znalazł schronienie ranny Belg fot. Justyna Kulpińska

Przez kolejne tygodnie i miesiące żołnierze podkładali ładunki wybuchowe pod ocalałe kamienice. Ich celem było zrównanie Warszawy z ziemią. W tamtym czasie Schenk przeżył kolejną traumę. Przypadkowo znalazł się w piwnicy jednego z czekających jeszcze na destrukcję budynków. W jej wnętrzu znajdowały się setki rozkładających się ciał, wśród których leżały małe dzieci. To – jak mówił – była jedna ze scen, która nie pozwała mu spać spokojnie przez dziesiątki kolejnych lat.

Złamana noga, odmrożenia

W styczniu 1945 r. armia sowiecka rozpoczęła ofensywę, a Niemcy oddali Warszawę. Większość z nich, również kompania Schenka, wycofała się w kierunku Kalisza, gdzie została rozbita. Punkt ponownej koncentracji wyznaczono w Gościeszynie (gm. Rogowo). Po drodze zostali otoczeni przez Armię Czerwoną. Doszło do walk. Sowietom udało się zepchnąć niemieckich żołnierzy na zamarzniętą taflę jeziora, po czym rozpoczęli ostrzał pokrywy lodowej z granatników. Ciężko rannemu w nogę 18-latkowi udało się przeczołgać do pobliskiego lasu. Zemdlał. Jak przekazał dziennikarzom – rankiem obudzili go dwaj chłopi – Ignacy i Wincenty Brzewińscy z Ochodzy koło Trzemeszna. Zabrali go do domu, opatrzyli rany, nakarmili i wezwali miejscowego lekarza, który stwierdził złamanie nogi i bardzo liczne odmrożenia.

Mathias Schenk dopiero po kilkunastu miesiącach opuścił polską wieś. Bracia wyprawili go w drogę zaopatrując w chleb, masło i pieniądze. Po dotarciu do ambasady w Warszawie otrzymał zaświadczenie o belgijskim obywatelstwie, które pozwoliło mu wyruszyć do domu. W Niemczech został aresztowany przez aliantów i trafił do obozu jenieckiego niedaleko Berlina, gdzie był szczegółowo przesłuchiwany. Zwolniono go po dwóch miesiącach. Po dotarciu do ojczyzny został aresztowany ponownie – tym razem przez belgijską żandarmerię. Wszczęto kolejne śledztwo, które zakończyło się w grudniu 1946 r. Dopiero wtedy przedostał się do wytęsknionego Büllingen. Rozpoczął trzecie życie – ożenił się, pracował w warsztacie, ale przeszłość nie opuściła go nigdy. Tak, jak poczucie winy. W czasach Solidarności i stanu wojennego zaczął organizować transporty z darami dla Polski i odwiedzać swoich wybawców w Ochodzy. Chciał spłacić dług wdzięczności.
 

Mathias Schenk znalazł schronienie na strychu budynku gospodarczego fot. Justyna Kulpińska

Bracia z Ochodzy dali drugie życie

Pamięć o historii, która wydarzyła się tak blisko nas, a mimo to znana jest bardzo niewielu osobom, pielęgnuje syn Ignacego i bratanek Wincentego Ludwik Brzewiński. W sierpniu skończy 82 lata i nadal mieszka w domu rodzinnym w Ochodzy – w gospodarstwie, które dało drugie życie młodemu Belgowi. Kiedy Schenk dotarł do tej małej miejscowości, położonej w gminie Trzemeszno, pan Ludwik miał zaledwie kilka lat. Obrazy, które utrwaliły się wówczas w głowie małego dziecka, przetrwały do dziś. Ludwik Brzewiński wskazał nam miejsce, gdzie Schenk ukrywał się przed sowietami: na strychu jednego z budynków gospodarskich, w którego wnętrzu znajdował się inwentarz. Wbrew oficjalnym przekazom, mówiącym, że żołnierz został znaleziony nieprzytomny i  przyniesiony do domu, syn Ignacego twierdzi, że Schenk dotarł do Ochodzy o własnych siłach i sam zdecydował się szukać pomocy u rodziny. Taką wersję przekazał mu ojciec.

Mathias Schenk miał sporo szczęścia. Dostał od Brzewińskich nie tylko schronienie i pożywienie, ale również przyjaźń. Chcąc się zrewanżować, pomagał w gospodarstwie i lesie. – Kiedy Ruski przyszli na kontrolę, to tata i wuja wysmarowali go w stajni czarnym smarem od maszyn. Wyglądał jakby miał jakąś zarazę. Jak Rusek to zobaczył to uciekał – opowiadał pan Ludwik.

Schenk opuścił wioskę dopiero po upływie półtora roku. – Później, kiedy moja siostra żeniła syna, był na weselu przecież. Przyjeżdżał kilka razy, pisaliśmy do siebie listy przez długi czas. Przesyłał paczki. Kontakt się nie urwał – wspominał. O rodzinie Brzewińskich ocalały nie zapomniał nigdy. Kiedy przestał pisać, po niedługim czasie nadeszła wiadomość, że nie żyje.
 

Ludwik Brzewiński mieszka z córką, synem i wnukiem fot. Justyna Kulpińska

Oczami historyka

Dr Paweł Brudek z Muzeum Powstania Warszawskiego badał historię Schenka – zwłaszcza jego szlak bojowy w powstaniu warszawskim. O tym, co działo się z nim po opuszczeniu stolicy, wie głównie z publikacji wybitnego polskiego reportera, Włodzimierza Nowaka “Mój warszawski szał”, która ukazała się w “Gazecie Wyborczej” i z której korzystaliśmy przy pisaniu tego tekstu. Dowiadujemy się z niej, że bracia Brzewińscy i inni mieszkańcy Ochodzy nazywali Mathiasa Mateuszem. On natomiast zwracał się do Ignacego „ojcze”, a do Wincentego „wuju”. – Dlaczego mnie uratowali? Nigdy się nie dowiedziałem. Chyba z litości; wyglądałem jak pobity dzieciak. Kiedyś mi powiedzieli, że przez czarny różaniec, który znaleźli na piersi, jak zdzierali ze mnie mundur – cytował słowa Schenka Włodzimierz Nowak. Różaniec dostał od matki.
 

Dom rodzinny państwa Brzewińskich w Ochodzy fot. Justyna Kulpińska

Zdaniem dr. Pawła Brudka, bracia Brzewińscy nie mogli zdawać sobie sprawy z tego, kim był i co przeżył w Warszawie Schenk. Nie znał przecież języka i trafił do Polski po raz pierwszy w życiu. Sądzi, że uratował go wspomniany symbol, świadczący o tym, że jest katolikiem. – Oprócz tego młody wygląd. Nikt nie pytał go, co robił. Takich, jak on były miliony – mówił historyk, który dla pogłębienia tematu zachęca do przeczytania całej książki Włodzimierza Nowaka zatytułowanej “Obwód głowy”. Autor wydobywa w niej na światło dzienne nie tylko losy Mathiasa Schenka, ale wiele innych, skrywanych głęboko w ludzkich sumieniach historii.
W warszawskim Muzeum Powstania Warszawskiego Mathiasowi Schenkowi poświęcony jest fragment ekspozycji, dokumentującej powstanie.

Justyna Kulpińska
Pałuki nr 1589 (30/2022)

Mathias Schenk, bracia Brzewińscy i realizacja maksymy:
Mathias Schenk, bracia Brzewińscy i realizacja maksymy: “zło dobrem zwyciężaj”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMathias Schenk, bracia Brzewińscy i realizacja maksymy: “zło dobrem zwyciężaj”
Następny artykuł56-latka jechała za szybko. Dodatkowo wsiadła za kierownicę auta pod wpływem alkoholu