A A+ A++

Podpułkownik Karol Piłat mógł się poszczycić pewnym oryginalnym osiągnięciem, rzadkim nie tylko w 2. Korpusie gen. Władysława Andersa, lecz także w całych Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Z pozoru tylko nie było ono efektem zamierzenia, wszak żołnierz zwykle nie ma wpływu na to, gdzie go rzuci los. Piłat był jednak żołnierzem z wyboru. Jako 16-latek wstąpił do Legionów Polskich i w żelaznej II Brygadzie wziął udział w ostatnich walkach z Rosjanami na Wołyniu. Dzieląc następnie jej losy, walczył z dwoma kolejnymi zaborcami Polski – Austrią i Niemcami. Był obecny w słynnym zbrojnym przejściu przez Rarańczę i w bitwie pod Kaniowem. Później uczestniczył w wojnie o granice Polski odrodzonej – z Ukraińcami i bolszewikami. A we wrześniu 1939 r. bronił południowej granicy Rzeczypospolitej najpierw przed Słowakami, a następnie niemiecką piechotą górską. Nie złożył broni po klęsce, stawał pod Tobrukiem, tą „barykadą Egiptu”, przeciw Włochom i Niemcom. Zakończył ten chlubny szlak we Włoszech, bijąc się we wszystkich bitwach 2. Korpusu – znów z Niemcami.

Wracać?

Wyruszając na wojnę, Piłat zostawił w okupowanym kraju żonę i dwoje małych dzieci. Kiedy po zakończeniu wojny PSZ stanęły przed koniecznością demobilizacji, tak jak dziesiątki tysięcy innych, musiał rozstrzygnąć, czy wracać do opanowanego przez komunistów kraju, w którym mógł spodziewać się represji, czy pozostać na Zachodzie.

W tym czasie trwała już akcja propagandowa władz komunistycznych, wzywająca do powrotu wszystkich Polaków, którzy w wyniku wojny znaleźli się poza krajem. O ile początkowo dominowały w niej nuty odwołujące się do emocji wychodźców, o tyle – jak zauważył znawca tej problematyki Janusz Wróbel – z czasem zaczęły w niej pobrzmiewać pogróżki, co skłaniało do ostrożności wobec „zapewnień o równym traktowaniu i szansach na spokojne życie. […] Premier [Edward Osóbka-Morawski] raz jeszcze ostrzegł wszystkich, którzy do kraju nie wrócą na wezwanie władz, że »zamkną sobie drogę do ojczyzny i skażą się na beznadziejną tułaczkę i najnędzniejszą wegetację na obczyźnie«. Z kolei w wigilijnym przemówieniu radiowym prezydenta [KRN] Bolesława Bieruta w 1945 r. skierowanym do Polaków za granicą padły niezwykle ostre słowa pod adresem części emigracji polskiej, włącznie z oskarżeniami o zdradę” (Janusz Wróbel, „Na rozdrożu historii. Repatriacja obywateli polskich z Zachodu w latach 1945–1949”, Łódź 2009).

Słowa Bieruta wyrażały prawdziwy stosunek komunistów do znacznej części obywateli polskich, którzy znajdowali się poza krajem. „Propaganda, która do Polaków na Zachodzie docierała z kraju, odwoływała się do uczuć patriotycznych, ale w warstwie informacyjnej nasycona była wieloma kłamstwami. Wysłannicy Polski Ludowej nie mówili prawdy na spotkaniach z rodakami na Zachodzie, gdy z udawanym oburzeniem zaprzeczali, jakoby sowieckie i polskie służby stosowały represje wobec przeciwników politycznych. Podobnie było, gdy w różowych barwach opisywali warunki czekające w kraju na repatriantów […]. Przemilczali […], iż każdy powracający z Zachodu znajduje się w polu zainteresowania tajnych służb komunistycznego państwa […]. Przesłuchiwania i aresztowania powracających na punktach granicznych stały się tajemnicą poliszynela, ale władze [komunistyczne] stanowczo im zaprzeczały” (Janusz Wróbel).

Większość oficerów 2. Korpusu – na czele z gen. Władysławem Andersem i gen. Zygmuntem Szyszko-Bohuszem (pierwszym i drugim jego dowódcą) oraz bohaterami walk z Niemcami na froncie włoskim: generałami Bronisławem Rakowskim, Nikodemem Sulikiem, Bronisławem Duchem – opowiadała się przeciw kapitulacyjnej działalności uosabianej przez Stanisława Mikołajczyka, wzgardliwie nazywanego kawalerem jałtańskim, a za kontynuowaniem walki o niepodległość Polski na uchodźstwie. Dlatego Anders o ewentualności powrotu mówił wprost: „Mocno i szczerze: ja nie radzę”. Słowa największego autorytetu dla żołnierzy 2. Korpusu były zarówno ostrzeżeniem przed komunistycznymi represjami, jak i rezultatem przekonania, że wojsko polskie będzie wkrótce potrzebne, gdyż wojna między państwami stanowiącymi trzon koalicji antyhitlerowskiej jest nieunikniona.

Czytaj także:
Zdobycie Ankony przez II Korpus Polski

Opinia ta przeważała w środowisku polskiego uchodźstwa wojennego we Włoszech. Jak zauważył Norman Davies w „Szlaku nadziei”, dość powszechnie przewidywano, „że represje polityczne nasilą się, gdy tylko Stalin wzmocni swoją władzę w Europie Wschodniej. Wiedziano już, co musiał przyznać brytyjski minister spraw zagranicznych Ernest Bevin, iż „aneksja wschodniej Polski przez ZSRS oznaczała, że domy większości andersowców znalazły się na terytorium kraju, z którego próbowali uciec przez ostatnie 5–6 lat”.

„Wyrzucony w trybie natychmiastowym”

Ci żołnierze gen. Andersa, którzy przeszli piekło „nieludzkiej ziemi”, raczej podążali za głosem swojego dowódcy. Częściej skłonni byli natomiast wracać żołnierze, którzy wstąpili do 2. Korpusu we Włoszech – w czasie wojny lub po jej zakończeniu. Byli to Polacy pochodzący z ziem zachodnich Polski, przymusowo wcieleni do Wehrmachtu, w mniejszym stopniu jeńcy z września 1939 r., powstańcy warszawscy albo inne ofiary prześladowań niemieckich, oswobodzone z obozów na terenie III Rzeszy. „W sumie na powrót zdecydowało się zaledwie 14 tys. ochotników […]. Wysłano ich do obozów przejściowych w Cervinara i Polisi koło Neapolu, skąd statkiem płynęli do Gdańska lub jechali koleją do Zebrzydowic” (Norman Davies).

Inni jednak też mieli rozterki. Dobrze oddają je słowa Haliny Wyrzykowskiej, która, tak jak wiele kobiet, przed służbą w armii gen. Andersa przeszła koszmar sowieckich łagrów: „Postanowiłam wracać. Trudna to była decyzja. Nie bez lęku wysiadaliśmy na ląd. Port był obstawiony wojskiem. Nie dopuszczono do nas rodzin, które przyjechały nas powitać. Repatriantów ładowano do samochodów ciężarowych i wieziono do budynków za drutami. Dopiero po dwóch dniach, po pobraniu odcisków wszystkich palców, po sfotografowaniu, dopuszczono rodziny. Poczułam, że znów jestem w więzieniu. Chciałabym uciec, ale już nie było sposobu. Musiałam na nowo uczyć się żyć w ciągłym zagrożeniu”. Doczekała się jednak satysfakcji z dokonanego wyboru: „Dziś cieszę się, że dożyłam momentu, kiedy Polska odzyskała niepodległość i że mogłam napisać, co przeżyłam” (dalsze cytaty, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą z: www.armiaandersa.pl/submission/show/).

Czytaj także:
Niemcy pod polską okupacją

Z reguły powracający żołnierze 2. Korpusu – wbrew zapewnieniom władz komunistycznych, jak w oświadczeniu premiera Józefa Cyrankiewicza, że czeka się na nich z „sercem otwartym i z gotowością udzielenia wszelkiej pomocy, na jaką stać nasz zniszczony kraj” (cyt. za: Janusz Wróbel) – doznawali represji i szykan. Pierwsze lata w kraju Fryderyka Stefańskiego z oddziału rozpoznania 10. Batalionu 5. Kresowej Dywizji Piechoty gen. Nikodema Sulika wspominała jego córka Iwona: „Na szczęście, poza ciągłymi wezwaniami do składania zeznań o powód powrotu ojca do Polski, potem zaś wyrzuceniem w trybie natychmiastowym z Wojskowych Zakładów Szpotańskiego w Warszawie, w momencie kiedy doszukano się faktu jego służby wojskowej za granicą, i niemożnością znalezienia innego zatrudnienia – nie dotknęły ojca bardziej dotkliwe represje. Po pewnym czasie otrzymał w końcu pracę w Wodociągach Miejskich w Warszawie. Ojciec pracował przy budowie różnych obiektów wodociągowych, wśród których najciekawszym była tzw. Gruba Kaśka – ujęcie wodne spod dna rzeki, gdzie zastosowano wiercenia poziome pod dnem Wisły”.

„Niech ci Anders pomoże”

Typowy dla wracających po latach tułaczki zdobywców Monte Cassino był los lekarza i oficera 2. Korpusu, uczestnika kampanii włoskiej, Bolesława Aleksandra Kucharskiego. W relacji spisanej przez zięcia, zmarłego niedawno historyka filozofii, profesora UJ Miłowita Kunińskiego, czytamy: „13 września 1947 r. nasz ojciec wraca do kraju z żoną i dwójką dzieci. Po zejściu ze statku na ląd zostaje aresztowany na 3 miesiące i poddany śledztwu, żona na około 3 tygodnie, a dzieci (trzyletni syn i trzymiesięczna córka) zatrzymane w sierocińcu na niespełna 2 tygodnie i wydane rodzinie żony.


Od chwili mobilizacji do czasu powrotu do ojczyzny minęło nieco ponad 8 lat. Do czasu przejścia na emeryturę pracował w różnych placówkach służby zdrowia. Najpierw na mocy nakazu pracy w Chrzanowie i Ozorkowie. A potem w Brzeszczach i od 1957 r. w Krakowie, po uzyskaniu zezwolenia na ponowne osiedlenie się w tym mieście, które przez pewien czas było zamknięte dla żołnierzy Armii gen. Andersa i generalnie dla osób, które w oczach władz komunistycznych były podejrzane i politycznie niepewne, a jeszcze nie znalazły się w więzieniu. Nakaz pracy poza Krakowem miał mu utrudnić kontakt z rodziną (matką i siostrami) i uniemożliwić pracę w placówkach służby zdrowia w mieście wojewódzkim, gdzie perspektywy pracy były znacznie szersze”. Dopiero w 1963 r. Bolesław A. Kucharski mógł obronić pracę doktorską na Akademii Medycznej w Krakowie.

Andersowcy spotykali się też często z szyderstwami ze strony komunistycznych aktywistów. „Ignacy Barwaśny przeżył piekło bitwy. […] Słyszał 18 maja 1944 hejnał mariacki odegrany na ruinach klasztoru przez plutonowego Emila Czecha. Widział powiewającą biało-czerwoną flagę. Brał udział w zdobyciu Bolonii. Do Polski powrócił w grudniu 1945 r. […] Opowiadał […], że pracownicy Urzędu Gminy w Męce zakazali mu noszenia munduru 2. Korpusu i odznaczeń. Zaproponowali wstąpienie do MO lub ORMO. Odmówił. Często słyszał: »Niech ci Anders pomoże«. Nie pomógł, ale Ignacy Barwaśny przeżył życie z godnością” – pisała wnuczka tego artylerzysty 2. Korpusu i weterana września 1939 r. Zdzisława Świniarska.

„Lepiej nie przypominać”

Niełatwe były też w Polsce Ludowej losy kpt. Czesława Słuczanowskiego. Jak pisała jego córka, Magdalena Nowek: „Żołnierze 2. Korpusu bali się wyjazdu do kraju ze względu na aresztowania i prześladowania. […] Pod wpływem tych wieści i pamięci o trudnych przeżyciach na Syberii tato podjął naukę na Uniwersytecie Medycznym w Rzymie. Tak bowiem mówił o zesłaniu: »Dni na Syberii były makabryczne. Nie chcę mówić szczegółowo, jak zachowywali się tam bolszewicy. To była straszna ziemia! Człowiek żył tam tylko po to, aby się nad nim znęcano, a metody były takie, że nie sposób o nich opowiadać«”.

Po dwóch latach studiów, nie mogąc dowiedzieć się niczego o żonie ani synu, którzy przebywali w Polsce, zdecydował się „osobiście sprawdzić sytuację w kraju. Przypłynął statkiem do Gdyni w maju 1947 r. […] Znalazł ich w Brzeźnicy, pytając dzieci, gdzie zamieszkują Kaweccy. Jakiś chłopiec z kurczakiem w rękach odpowiedział: »A ja wiem, a nie powiem« i natychmiast uciekł. Tato nie miał pojęcia, że właśnie rozmawiał z własnym synem Wojtkiem, którego zobaczył po raz pierwszy w życiu. Z Brzeźnicy koło Wałcza moi rodzice przenieśli się do Siewierza, gdzie tato podjął pracę nauczyciela geografii w Liceum Ogólnokształcącym. […] Życie taty nie było jednak całkowicie wolne od trosk, gdyż musiał kilkakrotnie jeździć do Krakowa na przesłuchania. Pytano, dlaczego tak późno wrócił do domu. Jednocześnie ukończył kierunek geografii na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Często prosiliśmy tatę, by napisał wspomnienia, lecz nie chciał tego uczynić. Twierdził, że nie będą wydane, a rodzina mogłaby mieć z tego powodu problemy”.

W 1957 r. kpt. Słuczanowski otrzymał pracę nauczyciela geografii w Szczecinie. Jego synowa zapamiętała opowieści teścia, także te mniej związane z grozą wojny, choćby historię niedźwiadka Wojtka. „Tato bardzo ubolewał, że nie postawiono misiowi pomnika. Sądził, iż byłoby to dobre dla najmłodszego pokolenia. »Widocznie w Polsce nadal nie lubią tych spod Monte Cassino« – mówił z goryczą. Do końca życia nie mógł pogodzić się z tym, że nie zaproszono Polaków na uroczystą defiladę w Londynie i oddano nas pod »opiekę« ZSRR […]. Przyszedł taki moment, że zaczęliśmy uparcie namawiać teścia, aby napisał o trudnych przeżyciach wojennych. Niestety tato nie miał ochoty! Mówił do mnie: »Grażynko, nikt tego nie wyda. O Monte Cassino, o generale Władysławie Andersie i o 2. Korpusie lepiej nie przypominać«” – relacjonowała Grażyna Słuczanowska.

Podobnie układały się losy innych żołnierzy i oficerów – bohaterów kampanii włoskiej. Dowódca 17. Batalionu 5. Kresowej Dywizji Piechoty ppłk Mieczysław Baczkowski pracował jako kasjer gminny i pracownik biurowy szpitala w Staszowie – na taką tylko pracę władze komunistyczne pozwoliły bohaterowi spod Monte Cassino. Podpułkownik Andrzej Hytroś, weteran bojów II Brygady, wojny z bolszewikami i kampanii wrześniowej 1939 r., nie pogodził się z klęską i przedostał do Francji, gdzie bił się w 1. Dywizji Grenadierów gen. Bronisława Ducha. Po służbie w 2. Korpusie i zakończeniu wojny osiadł w Jarosławiu. Dłuższy czas miał problem ze znalezieniem pracy. Lokalna wojskowa komisja weryfikacyjna, stwierdzając, że uczestniczył w wojnie z bolszewikami, za co otrzymał wiele odznaczeń, uznała go za „zaufanego i oddanego człowieka sanacji”, co w komunistycznej nowomowie oznaczało w istocie uczestnika działalności niepodległościowej. Był nim rzeczywiście, o czym świadczyły: Virtuti Militari, Krzyż Niepodległości, trzy Krzyże Walecznych.

Pod okiem bezpieki

Zdarzało się, że żołnierze 2. Korpusu padali ofiarą poważniejszych represji. Podoficerowi żandarmerii Janowi Gozdalikowi zarzucono rozgłaszanie informacji, uzyskanych z audycji zachodnich rozgłośni radiowych. Mimo braku dowodów sprawę skierowano do sądu, a w jej aktach znalazła się znamienna dla komunistów opinia, że – cytując za Januszem Wróblem – „elementy takie, jak byli oficerowie i żołnierze Armii Andersa, nie przeszły na pozycje socjalizmu i w każdej chwili będą starały się nam szkodzić, przez rozsiewanie wrogiej propagandy i stwarzanie psychozy wojennej, chcąc tym samym zniechęcić społeczeństwo do pracy i hamować wykonanie planu 6-letniego”. W praktyce dopiero zmiany z 1956 r. spowodowały, że większości żołnierzy 2. Korpusu przestano utrudniać lub uniemożliwiać zatrudnienie i rozwój zawodowy. Rozmaite szykany wobec żołnierzy 2. Korpusu, do czego należy zaliczyć trwające przez większy okres PRL przemilczanie ich pełnych chwały czynów, były zwykle regułą postępowania komunistów.

A ppłk Karol Piłat, od którego biografii zaczęliśmy naszą opowieść? Jego dalszą historię opisał znakomity znawca dziejów PSZ na Zachodzie Jerzy Kirszak. We wrześniu 1947 r. wrócił do kraju, gdzie oczekiwali go niewidziana od ośmiu lat żona i dzieci. Dopiero po kilku miesiącach dostał pracę w przedsiębiorstwie wodno-melioracyjnym, w którym zajął stanowisko kierownika Grupy Drobnych Robót Łąkarskich na powiat Ostrów Mazowiecka. Był oczywiście na cenzurowanym w PRL, czego świadectwem jest opinia wojskowej komisji weryfikacyjnej z 5 października 1949 r.: „Stary i zaufany legionista. Brał udział w walkach do 1920 r. przeciwko Związkowi Radzieckiemu […]. W 1941 r. przedostał się do PSZ, gdzie pełnił cały szereg poważnych stanowisk […]. Notowany jest jako podejrzany o współpracę z obcym wywiadem”. W sierpniu 1953 r. Informacja Wojskowa przekazała jego teczkę do UB w Ostrowi. Było to jednak już po śmierci Stalina i ostatecznie na pułkownika nie spadły żadne represje. Dziesięć lat później przeszedł na emeryturę. Ledwie wystarczała ona na życie, toteż bohater spod Rarańczy, Tobruku i Monte Cassino dorabiał, sprzedając jabłka z małego sadu przy swoim domu w Ostrowi Mazowieckiej. Wyszedłszy szczęśliwie z tylu opresji, jesienią 1975 r. spadł z jabłoni i wskutek doznanych obrażeń zmarł kilka dni później.

Autor jest doktorem habilitowanym, profesorem Uczelni Łazarskiego.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDo 30 listopada trwa obowiązkowy Powszechny Spis Rolny 2020
Następny artykułOstrowskie “Boże Podwórko” przejdzie modernizację