A A+ A++

Zanim coś napiszemy o tej książce, spróbujmy uporządkować przedpole, bo jest tu trochę bałaganu. Jej autor nazywa się Piotr Kalwas i jest znanym pisarzem oraz reporterem, dwukrotnie nominowanym do Nike. Zaś bohater i zarazem pierwszoosobowy narrator też nazywa się Piotr Kalwas i jest pisarzem. Co więcej – obaj Kalwasowie są w tym samym wieku, obaj lubią zwierzęta, szczególnie koty. No i obaj chodzili do warszawskiego Liceum imienia księcia Józefa Poniatowskiego. Żaden tej szkoły nie ukończył; wspominają ją bardzo źle.

Niby nic w tym szczególnego – książek, których bohater to sobowtór autora, powstało przecież tysiące. Jest tylko drobny kłopot: bohater powieści zabił co najmniej sześć osób. Zaś Piotr Kalwas autor, choć biografię ma barwną, akurat żadnego morderstwa – o ile mi wiadomo – nie popełnił.

No i jeszcze ten tytuł: „Dziecko Księżyca”. Na pierwszy rzut oka trochę jak z taniego romansu. Zarazem jednak zawierający (zwłaszcza gdy dołożymy wersję angielską – moonchild) wiele ukrytych znaczeń. To może być wilkołak, który podczas pełni zamienia się w wilkoczłowieka (tak jest w słynnej sadze „Zmierzch”), ale może być też człowiekiem, żyjącym bardziej w świecie własnej wyobraźni niż w realnej rzeczywistości. Może też być hipisem lub albinosem, ale też altruistą.

Piotr Kalwas, bohater „Dziecka Księżyca”, z całą pewnością wypełnia pierwszą z tych definicji. Zabija tylko w czasie księżycowej pełni i chętnie mówi o sobie jako o samotnym wilku. Nie znaczy to jednak, że pozostałe interpretacje tytułu powieści są całkiem bezprzedmiotowe. Owszem: nie jest albinosem, raczej nie jest hipisem. Ale – choć wielokrotny morderca – to w sumie dobry człowiek. A świat jego wyobraźni już od dzieciństwa jest bardzo bogaty.

Czytaj też: Widziała, jak matka zabija ojca. Charlize Theron w dzieciństwie przeszła piekło

Pan od islamu i Kiepskich

O Piotrze Kalwasie, autorze książki, wszyscy wiedzą jedno: że wychowany w katolickiej rodzinie, mając 37 lat, przeszedł na islam. Przyjął drugie imię Ibrahim, zaś syna nazwał Hassan. Osiem lat po konwersji wyniósł się z rodziną z Polski do Egiptu; w Aleksandrii przemieszkał kolejną dekadę. Od dwóch lat jego główną siedzibą jest wysepka Gozo, należąca do ultrakatolickiej Malty.

Pytanie o przyczyny przejścia na islam pada w każdym wywiadzie z Kalwasem, a pisarz odpowiada rozmaicie. Najładniejsza wersja to objawienie, jakiego doznał, słuchając pewnego pakistańskiego pieśniarza, śpiewającego wersety Koranu. Pisarz ma też jednak co najmniej dwie inne wersje swej konwersji. Pragmatyczną: że islam jako religia całodobowa, wymagająca od wyznawcy mnóstwa codziennych rytuałów, pomógł mu uporządkować mocno chaotyczne życie. Najmniej przekonująca wydaje mi się wersja trzecia, w ramach której Kalwas opowiada o duchowej wyższości islamu nad dekadenckim i amoralnym Zachodem. Nie wygląda mi na intelektualnie dopracowaną; ale może to efekt mojego europocentryzmu?

Tak czy inaczej, Kalwas stał się w Polsce panem od islamu, więcej niż ekspertem – raczej insiderem, potrafiącym różne kwestie wyjaśnić od środka. Tym bardziej że – nie przestając być muzułmaninem – z neofity zmienił się w krytyka islamu. W czasie kryzysu uchodźczego zalecał dużą ostrożność w przyjmowaniu przybyszów z krajów arabskich, dodając, że jest to jedyna kwestia, w której zgadza się z PiS. To właśnie krytyczna postawa zadecydowała o jego przeprowadzce na Gozo: po przewrocie wojskowym przestał czuć się w Egipcie bezpiecznie.

W „Dziecku Księżyca” nie ma o tym wszystkim ani słowa. Kalwas jako pisarz wraca do Polski. Pisze o niej rzadko; jak powiada – nie lubi Polski z jej „biesiadno-wódczanym” klimatem.

Piotr Kalwas ma co wspominać: był w młodości frontmanem zapomnianej punkowej kapeli Model 62, ostrym imprezowiczem niestroniącym od żadnych używek. Po transformacji ustrojowej próbował sił w biznesie. Był menedżerem restauracji, prowadził sklep z winami. Zaś pod koniec ubiegłego wieku przypomniał sobie, że w młodości pisał wiersze, i powrócił do literatury. Takiej bardziej użytkowej: został współtwórcą i jednym ze scenarzystów „Świata według Kiepskich”. Pracował przy pierwszych 40 odcinkach serialu.

A potem wyruszył w długą podróż po Afryce i Azji, która dała mu drugie życie. Wkrótce po przejściu na islam, mając czterdziestkę na karku, zadebiutował jako pisarz.

Realizm wykolejony

Tożsamość bohatera „Dziecka Księżyca” z jego autorem sugeruje czytelnikom, że to powieść autobiograficzna. Początkowo się na to łapiemy, ale w miarę lektury coraz mniej nam się taka interpretacja zgadza. I nie idzie nawet o morderstwa, traktujemy je symbolicznie: któż nie marzył przed snem o wymordowaniu swych prześladowców. A że bohater niby naprawdę uwalnia świat od paskudnych typów, tym większego doznajemy katharsis.

Rzekomy autobiografizm książki trochę nam się sypie, a i realizm okazuje się lekko szemrany. Bohater nie mógł zabić znienawidzonej matematyczki z Poniatowskiego w sposób, w jaki zrobił to w powieści. Po prostu dlatego, że warszawski tramwaj linii 18, który odgrywa w tym zabójstwie kluczową rolę, nie dojeżdża na Żoliborz. Ani teraz, ani w 1978 r., gdy do tego zabójstwa dochodzi. Owszem, z placu Dzierżyńskiego zmierza w jego stronę, potem jednak skręca na Pragę. Podobnie nierealistyczna jest playlista z sylwestra, podczas którego bohater na imprezie wita rok 1984. Nie sprawdziłem całej, ale „Blue Monday” grupy New Order nie dałoby się tam usłyszeć, bo ten hit powstał dwa lata później.

Nie wnikam w to, czy te wytrącenia z narracji realistycznej to celowy zabieg pisarza, czy jego niedopatrzenie. Wbrew pozorom nie ma to wielkiego znaczenia. Bo w obu wariantach świadczy o tym, że odtworzenie z realistycznym pietyzmem szczegółów z przeszłości nie było literackim priorytetem Kalwasa. Zresztą potwierdzają to obszerne fragmenty książki: cały epizod z sylwestrem u Dziwnego Stefana to psychodeliczny zapis złego tripu narkotycznego bohatera, któremu ktoś dosypał do wina mocnych halucynogenów; w podobnym klimacie utrzymana jest też końcówka książki. To byłaby bardzo osobliwa autobiografia, nawet gdyby Piotr Kalwas nikogo nie zamordował.

Premiery 1/2021 Fot.: Materiał prasowy

Uwolnić dziecko

O co więc tu chodzi? Przyjrzyjmy się ofiarom Kalwasa. To (bohater ma wówczas 10 lat) zdegenerowany menel, zmuszany do uczestnictwa w perwersyjnych orgiach, organizowanych przez wychowawcę Piotrka z kolonii do spółki z miejscowym księdzem. Później – wspomniana już nauczycielka z liceum, prześladująca bohatera i w jakimś sensie niszcząca jego tożsamość. Spotkany po latach żul, który w podstawówce robił z Kalwasa publiczne pośmiewisko. Sąsiadka – starsza pani, potajemnie trująca okoliczne koty i psy. Wreszcie – znów spotkany po latach menel, który w swoich lepszych czasach, jako student ASP, uwodził „na Hłaskę” dziewczyny. W tym tę, w której młody Kalwas był zakochany.

Nie zdradzę zakończenia książki. Za dużo jednak mówi się tu o antypsychiatrii i hipnozie, by nie powziąć podejrzenia, że opowieść Piotra jest wyznaniem terapeutycznym, zdeformowaną – być może na skutek hipnozy – wersją biografii. Bohater „Dziecka Księżyca” nie jest Raskolnikowem, przyznającym sobie prawo do oczyszczania świata ze złych ludzi. Sam nazywa siebie „jednoosobowym zakonem mścicieli”, zabijającym tych, którzy kiedyś zrobili mu krzywdę. Ale zarazem – zabija swoją złą pamięć, usuwa z niej to, co zniszczyło jego dziecięcą wrażliwość.

Bo zdaje się, że głównym tematem tej mrocznej i okrutnej powieści jest paradoksalnie próba powrotu do stanu pierwotnej, dziecięcej wrażliwości. Odzyskania utraconej niewinności. Czy to w ogóle możliwe? Odpowiedź musi sobie dopisać czytelnik.

Czytaj też: Upadek Johnny’ego Deppa. Jak aktor stracił kontrolę nad własnym życiem

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOjcowie chrzestni z Watykanu
Następny artykułFiorentina – Cagliari 1-0 w meczu 17. kolejki Serie A. Bartłomiej Drągowski obronił rzut karny