A A+ A++

Egmont nie zasypia gruszek w popiele. Zaledwie trzy miesiące po premierze ostatniej odsłony “Knightfall” dostaliśmy kolejną potężną porcję klasycznego Nietoperza. “Batman: Epidemia” w ciekawy sposób podejmuje temat społeczeństwa w obliczu zarazy, jednak jest to pozycja zdecydowania dla zatwardziałych fanów i komplecistów.

Wydarzenia z “Epidemii” nie rozgrywają się od razu po finale “Knightfall”, o czym informuje nas mięsiste wprowadzenie batmanologa w osobie Radosława Pisuli. Stąd wiemy m.in., że doszło do rozejmu między Batmanem a Azraelem, który odzyskał nie tylko zmysły, ale i swój śmiercionośny kostium.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Sedno “Epidemii” jest zresztą mocno powiązane z Jean-Paulem Valleyem, bowiem za rozprzestrzenianie się wirusa, który zaczyna zamieniać mieszkańców Gotham City w krwawą, ropiejącą masę, odpowiedzialni są właśnie jego dawni mocodawcy z zakonu św. Dumasa.

W “Epidemii” wróg jest niewidoczny, a czasu tak mało, że nawet Batman w pewnym momencie zaczyna powątpiewać w szczęśliwy finał. Jedynym ratunkiem wydaje się odnalezienie ozdrowieńców, w czym Nietoperzowi pomagają Robin, Nightwing i Azrael oraz przebierańcy z drugiej strony barykady.

“Batman: Epidemia” to ponad 500-stronicowy crossover zbierający zeszyty nie tylko z serii poświęconych Batmanowi (“Shadow of the Bat” czy “Detective Comics”), ale i “Robin”, “Azrael”, “Catwoman”, “The Huntress”, a nawet “Hitman”. I jak łatwo się domyślić, w związku z tym poziom historii jest, delikatnie mówiąc, zróżnicowany.

Fabularnie to na pewno interesująca rzecz, bo Alan Grant, Chuck Dixon czy Doug Moench próbują nam tu sprzedać Camusowskie wątki przepuszczone przez popkultowy pryzmat komiksu superbohaterskiego. A to już w samo w sobie jest z pewnością godne uwagi. Z kolei sam pomysł stanowiący fundament “Epidemii” robi dziś pewnie jeszcze większe wrażenie niż w czasach premiery ze względów, o których nie muszę tu chyba pisać.

Gorzej z samym wykonaniem. Historia jest niemiłosiernie rozwleczona i nierówna, a część pojawiających się bohaterów sprawia wrażenie, jakby została wprowadzona na siłę. Jeśli “Knightfall” wydawał wam się chwilami toporny i trudny do przebrnięcia, to tu niestety lektura jeszcze częściej nie będzie was rozpieszczać.

Fabularne płycizny, sztampa i zupełnie zbędne momenty sąsiadują tu z przebłyskami inwencji i miło zaskakującymi w ramach konwencji pomysłami. Podobnie jest z oprawą.

Album otwierają paskudnie pokolorowane rysunki Barry’ego Kitsona stanowiące upiorną esencję lat 90. Dalej na szczęście bywa lepiej. Najbardziej chlubne momenty “Batman: Epidemia”, to te, kiedy za ołówek sięgają Vince Giarrano, Mike Wierningo i oczywiście boski Kelley Jones, który był dla mnie głównym powodem, aby sięgnąć po ten komiks.

O ile w “Knightfall” znajdziemy rzeczy, które albo w ogóle się nie zestarzały, albo czas obszedł się z nimi nadzwyczaj łagodnie (patrz “Miecz Azraela” czy “Venom”), tak w “Batman: Epidemia” próżno szukać choćby zbliżonych jakościowo momentów. Nie czuć też, że stawka jest tak niebotyczna, nawet w chwilach, kiedy jeden z głównych bohaterów staje się ofiarą wirusa.

Wiadomo, że wyznawcy Nietoperza i zbieracze na pewno po ten album sięgną. Jednak cała reszta może z czystym sumieniem go sobie odpuścić, zwłaszcza jeśli nie czytała poprzedzającej go sagi. Egmont w swoim katalogu ma o niebo lepsze komiksy o Nietoperzu.

Grzegorz Kłos, Wirtualna Polska

W najnowszym odcinkupodcastu “Clickbait” ogłaszamy zwycięzcę starcia kinowych hegemonów, czyli “Barbie”“Oppenheimera”, a także zaglądamy do “Silosu”, gdzie schronili się ludzie płacący za Apple TV+. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOstatnie dni tańszego tankowania. Lepiej zapamiętać tę datę
Następny artykułPodatek od pierścionka zaręczynowego. Niektórzy słono zapłacą