A A+ A++

Jak wynika z ostatnich danych grupy ATAG (Grupa Air Transport Action, Grupa działania ds. transportu lotniczego), lotnictwo podczas pandemii straciło 2,3 miliona miejsc pracy na całym świecie, z czego najbardziej ucierpiała obsługa naziemna i bezpieczeństwa. Pracę stracili ludzie, lotnictwo na tym zarobiło.

– Obecny kryzys przybrał już dosyć spore rozmiary, a winę za niego ponosi brak przygotowania lotnisk, szczególnie w Europie Zachodniej, wzrastający popyt, a także braki w zatrudnieniu. Szczególnie dotkliwy jest brak pracowników zajmujących się bagażami oraz pracowników kontroli bezpieczeństwa. Obecnie kasowanie rejsów w niektórych liniach idzie nie w setki, a już w tysiące lotów – mówi w rozmowie z Podróże Gazeta.pl ekspert lotniczy, Piotr Bożyk.

Eryk Kłopotowski, pilot i ekspert rynku lotniczego na pytanie, kto jest odpowiedzialny za chaos w branży lotniczej, odpowiada, że na obecną sytuację złożyło się bardzo wiele czynników, które wystąpiły jednocześnie i trudno odpowiedzialnością obarczać przewoźników czy porty lotnicze.

Ekspert przyznaje, że lotniska i linie lotnicze są w trochę lepszej sytuacji od firm handlingowych zatrudniających osoby do obsługi lotów. – Są często powiązane z rządami, należą do skarbu państwa. Inni przewoźnicy, jak np. Ryanair, przez wiele lat wypracowywali gigantyczne zyski, które teraz zapewniają im zabezpieczenie finansowe. W innej sytuacji są firmy handlingowe. To w większości prywatne firmy, w dużej części niepowiązane z lotniskami, które zatrudniają osoby sprzątające samoloty, przenoszące bagaże, zajmujące się obsługą pasażerów przy check-inie. Ograniczenia lotów podczas pandemii sprawiły, że firmy obsługujące pasażerów na ziemi zwolniły znaczną część pracowników, którzy szybko musieli znaleźć inną pracę. W maju, gdy firmy handlingowe upomniały się o nich i zaoferowały im zatrudnienie, ci już nie byli zainteresowani, ponieważ mają już inną karierę, inne zadania i inne funkcje.

– Jeszcze na wiosnę mówiono, że popyt na latanie na poziom sprzed pandemii wróci dopiero w 2024 roku. Tak wypowiadali się przedstawiciele Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA), różne duże instytucje i część ekspertów. Nikt więc nie szukał nowych pracowników, skoro sądzono, że latanie dopiero za dwa lata osiągnie poziom jak w 2019 roku. Jeśli tak, to po co wypełniać etaty na poziomie sprzed trzech lat? Zachowajmy pełne minimum, trzymajmy koszty w ryzach i nie bądźmy hiperoptymistyczni – tłumaczy pan Eryk.

– Gdy w marcu i kwietniu luzowano restrykcje covidowe, ludzie zaczęli wracać do latania. W maju popyt rósł z tygodnia na tydzień, aż osiągnął apogeum w czerwcu. Wypełnienie samolotów z 30, 50, 70 proc. w zależności od trasy wzrosło do ponad 90 procent. Osiągnięty został wyższy poziom niż przed pandemią. Nagle na lotniskach pojawiło się bardzo dużo pasażerów, których nikt nie był w stanie obsłużyć, w związku z tym wprowadzono priorytet, że najpierw obsługiwani są ludzie, a nie bagaże. W rezultacie na lotnisku Heathrow po każdej godzinie zostawało kilkaset bagaży, a po każdym dniu kilka tysięcy. Heathrow pękało w szwach – wyjaśnia Kłopotowski.

Skąd taka nagła popularność latania?

– Linie lotnicze przewidywały, że nastąpi wzrost podróży, ale nie sądziły, że będzie tak gwałtowny. Pojawiło się zjawisko revenge flying. Na czym ono polega? Pasażerowie mszczą się za czas, kiedy zostali uziemieni podczas pandemii i teraz chcą za wszelką cenę podróżować. To jest bardzo ciekawy czynnik psychologiczny, którego przewoźnicy nie wzięli pod uwagę. Według ekonomistów IATA ten trend potrwa do I kwartału 2024 roku. Do tego czasu będziemy obserwować wzmożony ruch – tłumaczy Tomasz Śniedziewski, ekspert rynku lotniczego.

A pasażerów wciąż czekają utrudnienia na wielu lotniskach. Protesty w sierpniu zapowiedzieli pracownicy największych linii lotniczych. W Hiszpanii od czerwca strajkują załogi linii lotniczych Ryanair. Według najnowszych doniesień, związki zawodowe wezwały do zaostrzenia i przedłużenia strajku o kolejne pięć miesięcy. Pracownicy Ryanaira będą protestować od poniedziałku do czwartku – w każdym tygodniu – od 8 sierpnia do 7 stycznia 2023 roku. Pracownicy linii EasyJet również ogłosili, że jeśli ich postulaty nie zostaną uwzględnione, to będą protestować w sierpniu. Udział w strajku potwierdziło 450 pracowników lotnisk w Barcelonie, Maladze i Palma de Mallorca.

Pracownicy niemieckiego przewoźnika również domagają się podwyżki płac. Strajk ostrzegawczy personelu obsługi naziemnej linii lotniczych Lufthansa odbył się już 27 lipca. Odwołanych zostało ponad 1000 lotów, a protest dotknął 134 tys. pasażerów. W niedzielę za strajkiem zagłosowało 97,6 proc. pilotów. Związkowcy żądają podniesienia wynagrodzeń o 9,5 proc. lub o co najmniej 350 euro dla około 20 tys. pracowników. Do tej pory odbyły się dwie rundy negocjacji płacowych, trzecia zaplanowana jest na 3 i 4 sierpnia. Związkowcy są zdeterminowani, ostrzegają, że jeśli rozmowy nie potoczą się po ich myśli, akcji protestacyjnych może być więcej.

Nie można wziąć ludzi z ulicy

Mamy półmetek wakacji, sezon urlopowy, a na lotniskach wciąż jest niespokojnie. Dlaczego wciąż brakuje personelu na lotniskach? I czy podniesienie płac rozwiąże problem?

– W branży lotniczej obowiązują ścisłe wymogi bezpieczeństwa. Nie można przyjąć ludzi z ulicy. Każdy potencjalny pracownik jest dokładnie sprawdzany, po to, aby mieć pewność, że nie jest to przypadkowa osoba i nie zagraża bezpieczeństwu operacji lotniczych. Sytuacja z zatrudnieniem powinna zacząć się poprawiać we wrześniu, gdy osoby, które obecnie przechodzą szkolenia, będą mogły rozpocząć pracę – wyjaśnia Tomasz Śniedziewski.

– Nawet jeśli płace zostaną podniesione, to i tak nie oznacza, że problem kadrowy zostanie rozwiązany. Nowego pracownika trzeba wyszkolić, zweryfikować pod kątem bezpieczeństwa, sprawdzić, czy jest karany, przeszkolić z zakresu BHP, z pracy na lotnisku w specjalnym środowisku pod ochroną służb różnego rodzaju, wystawić certyfikaty, legitymację, dokumenty – to wszystko trwa. Od momentu przyjęcia do pracy do wykonywania obowiązków może potrwać nawet dwa miesiące – tłumaczy Kłopotowski.

Eryk Kłopotowski zwraca uwagę, że z niedoborami kadrowymi na lotniskach mamy do czynienia niemal na każdym froncie. – Od wejścia do terminala i check-inu przez przejście przez kontrolę bezpieczeństwa pasażera (bo funkcjonariuszy straży granicznej też jest zbyt mało), po zarządzanie bagażem, wejście na pokład czy obsadę na wieży, bo kontrolerów lotniczych też brakuje. Wszędzie łapiemy opóźnienia – tłumaczy znawca branży lotniczej.

Klęska urodzaju

Port lotniczy Londyn-Heathrow wprowadził limity w funkcjonowaniu lotniska do 11 września. Maksymalna liczba obsługiwanych pasażerów w największym angielskim porcie nie może przekroczyć 100 tys. w ciągu doby. Rekomendowane jest również przybycie na trzy godziny przed wylotem.

Przedstawiciele brytyjskiego lotniska apelują do linii lotniczych o kasowanie połączeń, zmniejszanie liczby turystów w samolotach, ograniczenie sprzedaży biletów. – To ośmieszające twierdzenie, jakie lotnisko może przekazać liniom lotniczym, żeby przestały sprzedawać bilety – przywołuje słowa dyrektora generalnego IATA, Williego Walsha – Piotr Bożyk.

Z kolei Tomasz Śniedziewski przytacza inną wypowiedź szefa Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA). – Walsh mówi o “słodkim kryzysie”. Pandemia COVID przyniosła największy kryzys w historii lotnictwa. Zainteresowanie pasażerów lataniem w sposób lawinowy jest bardzo dobrą wiadomością dla linii lotniczych. Wprawdzie teraz pojawiły się problemy operacyjne, ale jest to sytuacja przejściowa, która powinna się unormować.

O klęsce urodzaju mówi natomiast Eryk Kłopotowski. – Z jednej strony jest to fantastyczna informacja dla całej branży, że ludzie chcą latać i wracają do latania, ale brak przygotowania i gotowości na to, żeby ich obsłużyć może w dłuższej perspektywie budować dużą niechęć do latania. 10 tys. bagaży pozostawionych na lotnisku Heathrow oznacza 10 tys. niezadowolonych osób. Pytanie, czy w przyszłości będą chcieli gdzieś jeszcze polecieć, czy jednak będą podróżować lokalnie – zastanawia się.

– Cała ta sytuacja jest szansą dla branży lotniczej na spojrzenie w przyszłość. Jeśli branża nie będzie nadążała za rozwojem latania i znowu będzie brakowało personelu, to może nastąpić powtórka z rozrywki. Uważam, że jednym z problemów jest to, że w lotnictwie jest za mało kobiet. Potrzebujemy ich znacznie więcej. Zresztą linie lotnicze z wielu krajach podejmują działania, aby więcej kobiet odnajdywało karierę w branży lotniczej. To jest jedno z wyzwań, przed którymi stoi biznes lotniczy. Być może obecna sytuacja jest sygnałem ostrzegawczym, co może się zdarzyć, jeśli nie będzie wystarczającej liczby pracowników – zauważa Śniedziewski.

Złe praktyki linii lotniczych 

Do redakcji Podróże Gazeta.pl napisała pani Joanna, której trzykrotnie odwoływano loty powrotne z Bergamo do Polski. Czytelniczka wraz z córką koczowała cztery dni na lotnisku i w rozpaczliwym liście do naszej redakcji pytała: Dlaczego przewoźnicy sprzedają bilety na lot, choć wiedzą, że zostanie odwołany?

– Trudno znaleźć inne wytłumaczenie, jak tylko chciwość i chęć zysku – mówi Kłopotowski.

– Sprzedawanie biletów na lot, który jest później odwoływany nie powinno być standardem w branży – dodaje Tomasz Śniedziewski.

Śniedziewski tłumaczy, że niskobudżetowe linie lotnicze często likwidują mniej popularną trasę i otwierają nową, żeby nadążyć za rynkiem. Może zdarzyć się, że samoloty, które zostały wysłane na bardziej dochodowe trasy, przynoszą więcej pieniędzy i przewoźnik podejmuje decyzję, żeby zamknąć naszą trasę, szczególnie jeśli ten bilet został kupiony z dużym wyprzedzeniem. W przypadku linii tradycyjnych rozkład jest bardziej pewny, ale i one wyciągnęły lekcję z pandemii, żeby dynamicznie planować i kierować samolot tam, gdzie można lepiej zarobić. Musimy pamiętać, że linie lotnicze po pandemii borykają się z olbrzymimi długami, które starają się spłacić, więc menedżerowie starają się, aby loty były jak najbardziej efektywne.

– Gdy lot został odwołany, zgodnie z prawem Unii Europejskiej przewoźnik ma obowiązek zapewnienia alternatywnego transportu, hotelu, posiłku, a także rekompensaty za odwołany lot. Zawsze podpowiadam podróżnym w podobnych sytuacjach, żeby walczyć z liniami lotniczymi, zbierać rachunki za nocleg w hotelu, domagać się zwrotu poniesionych kosztów i składać reklamacje – radzi Kłopotowski. – Zwykle jest tak, że linie lotnicze na pierwsze dwie, trzy reklamacje z automatu odpowiadają “nie”, tłumacząc, że rekompensata nam się nie należy. Wtedy radzę iść do sądu. Niewielu pasażerów domaga się swoich praw, a to oznacza gigantyczne oszczędności dla linii lotniczych, bo przecież nie leży to w ich interesie, żeby edukować pasażerów o ich prawie do odszkodowania – tłumaczy pan Eryk. – Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, żeby iść do sądu przeciwko przewoźnikowi, może skorzystać z pomocy pośredników, którzy zwykle biorą prowizję od wygranej sprawy.

Kłopotowski wyjaśnia, że o rekompensatę do linii lotniczych zwykle zgłasza się 5 czy 10 proc. podróżnych, którzy już po otrzymaniu pierwszego odmownego maila rezygnują z ubiegania się o zwrot pieniędzy. A przecież w grę wchodzą całkiem spore pieniądze. Zgodnie z prawem unijnym za odwołany lot pasażerom przysługuje od 250 do 600 euro. Niewypłacanie odszkodowań może generować kilkaset milionów euro oszczędności.

Jak jest na polskich lotniskach? 

Można się zastanawiać, w jakim stopniu kryzys dotknął polskie lotniska? Już wiadomo, że na lotniskach hubowych, w krajach takich jak Frankfurt, Paryż, Londyn, Madryt, Amsterdam, Kopenhaga czy Lizbona, dochodzi do częstszych problemów.  

– Tutaj notuje się największe opóźnienia, braki dostarczenia bagażu czy odwołane loty. W Polsce sześć dużych przewoźników lotniczych zdecydowało o odwołaniu zaplanowanych w okresie wakacyjnym lotów. Lufthansa, Eurowings, Swiss International Airlines, Austrian Airlines, British Airways oraz skandynawskie linie lotnicze SAS anulowały ponad 180 rejsów z Polski. Polskie Linie Lotnicze LOT też podjęły decyzję o zmianach w letniej siatce połączeń. Wdrożone korekty mają ograniczyć ryzyka operacyjne w szczycie sezonu letniego – wyjaśnia Piotr Bożyk i dodaje, że rejsy czarterowe, czyli tzw. point to point, latają, jak na szczyt sezonu, dość regularnie, bez większych zakłóceń, a polscy pasażerowie mogą mieć większe problemy na lotniskach za granicą niż w Polsce.

Z danych Portu Lotniczego im. Chopina w Warszawie wynika, że w ubiegłym roku od 1 stycznia do 1 czerwca na 22 659 lotów, odwołano 2665 (ok. 12 proc.). W tym roku w analogicznym czasie odbyło się 51 405 rejsów, a odwołano 4112 9 (ok. 8 proc.). Do 19 lipca ubiegłego roku wykonano 6389 lotów, a odwołano 321 (ok. 5 proc.). W tym roku wykonano 9083, a odwołano 804 (ok. 9 proc.). Widać, że na polskim lotnisku w lipcu wprawdzie w porównaniu do ubiegłego roku można zaobserwować zwiększoną liczbę anulowanych lotów, ale nie jest to znaczny wzrost, o którym można by powiedzieć, że zapanował chaos.

W danych, które otrzymałam z Okęcia, ujęto rejsy cargo, prywatne loty (tzw. General Aviation), rejsy repatriacyjne, które odbywały się od momentu wybuchu konfliktu na Ukrainie, a także rejsy specjalne. Jak informuje biuro prasowe, najwięcej odwołań poniżej siedmiu dni przed rejsem dotyczy właśnie lotów prywatnych.

Spokojnie jest także na lotnisku w stolicy Dolnego Śląska: – Na lotnisku we Wrocławiu zdecydowanie nie ma chaosu, naszych pasażerów dotykają jednak skutki trudnej sytuacji, jaka ma miejsce na innych lotniskach. Dotyczy to przede wszystkim dużych lotnisk, które są hubami przesiadkowymi dla tradycyjnych linii lotniczych oraz operujących tam firm handlingowych odpowiedzialnych za  obsługę naziemną samolotów, pasażerów i bagażu. W największych hubach w czasie pandemii zjawiskiem powszechnym były redukcje pracowników. Dziś w okresie po pandemii brak możliwości odtworzenia tych kadr wywołuje aktualne konsekwencje. Na wrocławskim lotnisku, podobnie jak i w wielu innych portach regionalnych staraliśmy się zachować gotowość operacyjną na pełny powrót ruchu i unikaliśmy zwolnień pracowników – mówi w rozmowie z Podróże Gazeta.pl Dariusz Kuś, prezes Portu Lotniczego we Wrocławiu.

– Patrząc na statystyki lotniska we Wrocławiu widać, że sytuacja jest dobra, jeżeli porównamy pierwsze półroczne 2022 roku z 2019 rokiem. Jednak niestety już w lipcu widać zwiększenie liczby zakłóconych operacji. Odwołanych zostało 5 odlotów i 16 przylotów, z czego aż 10 z Frankfurtu. Pozostałe odwołane operacje były to pojedyncze przyloty z Bergamo, Warszawy, Larnaki, Londynu Luton, Eindhoven i Liverpoolu.  Warto jednak podkreślić, że ani jedna z tych operacji nie została odwołana z przyczyn leżących po stronie naszego lotniska. Niezależnie od sytuacji widać, że we Wrocławiu udział zakłóconych lotów w całości wszystkich operacji to jednak nadal niewielki procent, dlatego niezmiennie zachęcamy pasażerów do korzystania z wakacyjnych połączeń i wyboru samolotu jako optymalnej opcji podróży na wakacje – dodaje prezes lotniska we Wrocławiu.

W Gdańsku nie odbył się 1 proc. lotów. – Do 19 lipca odwołano 236 rejsów z powodów operacyjnych – informuje Agnieszka Michajłow z biura prasowego Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy w Gdańsku.

Latać? Czy nie latać?

Można więc pokusić się o stwierdzenie, że zawirowania w większym stopniu dotyczą europejskich lotnisk. Co mają zrobić pasażerowie? Poczekać na jesień aż sytuacja się uspokoi?

– Latanie jest wspaniałe i zawsze do tego zachęcam. A teraz najlepiej latać tylko z bagażem podręcznym. Jeżeli mamy gdzieś przesiadkę, to starajmy się tak zorganizować, żeby czas pomiędzy nimi wynosił przynajmniej kilka godzin, żebyśmy mieli czas na przejście przez kontrolę paszportową czy przeniesienie bagażu. Proponuję też zabrać ze sobą dużo spokoju – słyszę od Kłopotowskiego. – Często sfrustrowani ludzie mają tendencję do tego, żeby znaleźć osobę na lotnisku i na nią wylać całą swoją złość. Ta osoba nie jest w stanie zapewnić nam nowego, większego czy kolejnego samolotu, ani też przyspieszyć czasu odlotu. Bierzmy pod uwagę, że trzeba tych ludzi traktować z szacunkiem.

– Chaos na lotniskach może potrwać do końca sezonu letniego, ale sądzę, że od września będzie już o wiele spokojniej i te nieregularności w branży lotniczej będą w tendencji zniżkowej. Większość lotów się odbywa i nie powinniśmy rezygnować z naszych planów tego lata. Jako człowiek lotnictwa mogę stwierdzić, żeby nie odkładać planów wyjazdowych. Bardzo gorąco zachęcam do korzystania z najbezpieczniejszego środka transportu, jakim jest podróż samolotem. Ważne jest, aby sprawdzać bieżącą sytuację w linii i na lotnisku, przez które chcemy podróżować. Omijać, jak tylko się da, lotniska hubowe i latać na rejsach tzw. P2P (point-to-point) – zapewnia Piotr Bożyk.

– Władze linii lotniczych i lotnisk spodziewają się, że sytuacja powróci do normy dopiero w 2023 roku. Osobiście sądzę, że dopiero przyszłe wakacje będą o wiele spokojniejsze niż tegoroczne. Choć niewykluczone, że też mogą pojawić się inne kwestie i problemy. Obecnie odbieramy sygnały, że w niektórych regionach Europy mamy coraz więcej zachorowań na koronawirusa. Nie spodziewam się, że pojawią się ponownie lockdowny, natomiast mogą powrócić paszporty covidowe i ich kontrole na granicach, a także maseczki na pokładach – mówi na koniec ekspert. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWakacje na całego. Paweł Golec pokazał, jak spędza urlop z żoną
Następny artykułFundacja „Dzieło Nowego Tysiąclecia” podsumowała „Wakacje z uśmiechem”