A A+ A++

Oczy całego siatkarskiego środowiska w Polsce w ostatnich dniach zwrócone były właśnie na Grbicia. Bo po meczu z Ukrainą szkoleniowiec miał dokonać ostatecznych decyzji co do składu polskiej kadry na mistrzostwa Europy. Musiał odrzucić jednego zawodnika. Niby nic wielkiego, ale wybory personalne trenerów, zwłaszcza przed wielką imprezą, budzą ogromne emocje. Przed meczem wiadomo było tyle, że trener nie wyśle do Macedonii Północnej, na start ME, jednego środkowego lub przyjmującego.

Zobacz wideo
Polska ma kolejny imponujący stadion! Sportowa perełka

Grbić zmienił plany i zaskoczył, gdy rozpoczął się mecz z Ukrainą

Najpierw Grbić dokonał tego budzącego mniej zainteresowania i kontrowersji wyboru: zestawił wyjściowy skład na mecz z Ukrainą. Na boisko w Łodzi od pierwszej piłki wyszli Łukasz Kaczmarek, Aleksander Śliwka, Jakub Kochanowski, Marcin Janusz, Tomasz Fornal, Norbert Huber i Jakub Popiwczak. I gdy spotkanie się rozpoczęło, zaskoczył wszystkich.

Mówiło się, że będzie tak: Polacy zagrają mecz z Ukrainą, Nikola Grbić podejmie decyzję, przekaże ją zawodnikom i dopiero ogłosi publicznie. A tu zmiana planów i skład został opublikowany na Twitterze polskiego związku mniej więcej w połowie pierwszego seta.

W składzie na ME bez niespodzianek. Grbić znów “ominął” niewygodny wybór

A tam bez niespodzianek. Grbić zastosował zagrywkę, którą wykonał już przed finałami Ligi Narodów w Gdańsku: poświęcił jednego środkowego – w tym przypadku Mateusza Porębę, wcześniej Karola Kłosa, żeby wziąć na turniej pięciu przyjmujących. To wybór na tej pozycji mógł być potencjalnie najbardziej kontrowersyjny, wywołujący najwięcej dyskusji, bo zawodnicy w trakcie tego sezonu reprezentacyjnego byli w dość nierównej formie i porównywanie ich zawsze przyniesie sporo niedomówień. Dlatego Grbić tę niewygodną i trudną decyzję po części “ominął”.

“Pomógł” mu w tym uraz Mateusza Bieńka. Pewnie każdy wolałby, żeby “Bieniu” w składzie kadry się znalazł, ale gdyby sytuacja wyglądała tak, że środkowy może pojechać na mistrzostwa, choć wciąż odczuwa skutki swojej kontuzji, to Grbić nie zaryzykowałby, że ten jeszcze wypadnie z gry. I pewnie dobrałby jeszcze czwartego środkowego. Teraz przy zdrowym Jakubie Kochanowskim, Norbercie Huberze i Karolu Kłosie ryzyka jest nieco mniej.

Oczywiście: jeśli jeden z nich podczas ME będzie miał problemy zdrowotne, to Grbić zostanie bez zmian na tej pozycji. Choć trudno się mu dziwić, że chce mieć do dyspozycji pełny potencjał swojej ofensywy. I że nie byłoby mu łatwo powiedzieć “nie” Kamilowi Semeniukowi, Bartoszowi Bednorzowi, Wilfredo Leonowi, Tomaszowi Fornalowi, czy Aleksandrowi Śliwce, wiedząc, że ich forma, jaka by obecnie nie była, w trakcie może jeszcze wzrosnąć.

Kadra wróciła do Łodzi. Ostatnio był początek pandemii i Heynen obiecujący piwa

Wiadomo, że cała uwaga skupi się teraz na ogłoszonej przez Grbicia “czternastce”, ale przejdźmy do samego meczu. Dzięki pośpiechowi Serba kibice mogli się nim delektować, już bez myśli o tym, czy wpłynie na to, kto pojedzie na ME. A polska kadra wróciła do Łodzi po ponad trzyletniej przerwie i tutejsi kibice byli jej spragnieni. Ostatnim razem także grali towarzysko, ale tylko nieoficjalne wewnętrzne sparingi w składach, na które siatkarzy podzielił Vital Heynen – na przestrzeni dwóch dni mierzyły się ze sobą Team Kubiak i Team Drzyzga. Wszystko w małej, mieszczącej 3 tysiące kibiców, Sport Arenie. W dodatku pustej, bo to były pierwsze miesiące pandemii koronawirusa.

Tym razem mecz reprezentacji zaplanowano w Atlas Arenie. To hala, w której Polacy grają od 2009 roku. I kibice wciąż wypełniają jej trybuny tak chętnie, jak wtedy na spotkania Ligi Światowej przegrane do zera z Brazylią. Nawet na zwykłych, niewiele znaczących meczach towarzyskich – na oko w sobotę w łódzkiej hali było około ośmiu-dziewięciu tysięcy widzów.

Spotkania kadry siatkarzy nie było tu od 2018 roku i trzech meczów Ligi Narodów, jednych z pierwszych za kadencji Vitala Heynena. Najpierw Polacy wygrali z Francuzami i Chińczykami, a na mecz z Niemcami Belg obiecał fanom, że postawi każdemu z nich piwo w przypadku zwycięstwa. I co? I Polacy przegrali 1:3. – Pomyślałem “Wooow, tego nie było w planie” – mówił nam rok temu, wspominając tę sytuację, Heynen.

Tym razem w hali był już nie ulubieniec publiczności, showman z Belgii, a Serb o często chłodnym wyrazie twarzy. Choć Nikola Grbić sam mówi, że nie bardzo obchodzą go opinie fanów i nie musi mieć ich poklasku, to przez półtora roku, które spędził, prowadząc kadrę do tej pory, zazwyczaj w halach przyjmowany był z uznaniem i radością kibiców. Czekali na spotkania z nim, schodząc z trybun po meczu, niemal tak często i w tak długich kolejkach, jak w przypadku Heynena. Nie inaczej było teraz, choć część publiczności zapewne jeszcze bardziej czekała na spotkanie paru zawodników. Na transparentach w hali ci najmłodsi pisali prośby, ale nie, jak można byłoby się spodziewać, o sprezentowanie im koszulki, a o zwykłe zrobienie sobie zdjęć ze Śliwką, Semeniukiem, Kaczmarkiem, czy Kłosem.

Ukraińcy już na początku nie uniknęli tego, czego najbardziej obawiali się Polacy

Klucz do takiego spotkania jak to sobotnie w Łodzi? Punkt pierwszy: godnie pożegnać się z kibicami, którzy nie zobaczą Polaków ani podczas mistrzostw Europy, gdzie kadra zagra w Skopje w Macedonii Północnej, a potem przeniesie się do Włoch – Bari i, miejmy nadzieję, Rzymu na fazę finałową, ani w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich rozgrywanym w Xi’an w Chinach. Drugi? Zagrać tak, żeby trener Grbić zyskał ostatnie tak ważne dane dotyczące zawodników. I trzeci, najważniejszy: skończyć bez kontuzji. Bo problemy ze zdrowiem przed ważnym turniejem to zawsze największa obawa dla trenera.

Ten ostatni punkt okazał się nie do zrealizowania dla rywali już po kilku piłkach spotkania. Na boisko padł z grymasem bólu Dmytro Teriomenko. Środkowy, który w swojej karierze grał w dwóch polskich klubach – Czarnych Radom i AZS-ie Olsztyn, a teraz reprezentuje barwy Prometeja Dnipro, opuścił boisko przy wsparciu członków sztabu medycznego swojego zespołu.

Potem ci długo go opatrywali, masując i zmrażając okolice stawu skokowego. Ale to nie koniec problemów Ukraińców: ten sam uraz przytrafił się w kolejnym secie rozgrywającemu Jurijowi Synycii po zderzeniu z Wilfredo Leonem przy siatce. Synycia tak, jak wcześniej Teriomenko, także musiał opuścić boisko, ale na szczęście po chwili wrócił na nie i grał dalej. U Polaków na szczęście takich sytuacji udało się w pełni uniknąć.

Grbić rotował, jakby zmieniał rękawiczki. Rywale nie dali odczuć różnicy z rankingu

Wydawałoby się, że takie spotkania, jak to z Ukrainą, nie powinny być dla Polaków trudne. Rywal to ćwierćfinalista zeszłorocznych mistrzostw świata i trzynasty zespół rankingu FIVB, a kadra Grbicia jest przecież jego liderem i srebrnym medalistą MŚ. Takie mecze należą jednak do najtrudniejszych. Wiemy, że Polacy jeszcze w zeszłym tygodniu, w trakcie słabego pod względem wyników Memoriału Huberta Jerzego Wagnera w Krakowie, byli po ciężkich treningach. W Łodzi było widać, że obciążenia, które w ostatnich chwilach przed turniejem nakładał na nich sztab, pozostawały spore. Nawet jeśli już zaczęli z nich schodzić.

Rywale też nie pozwolili odczuć różnicy z rankingu FIVB na boisku. Ukraińcy sami przygotowują się do mistrzostw Europy, więc chcieli się sprawdzić w równej walce z silnym zespołem. W dodatku znów grali w Polsce, więc przyszło nieco ich kibiców, a na sektorach widać było ukraińskie flagi. Fani wspierali ich i chcieli zobaczyć walkę swojego zespołu z jednymi z najlepszych siatkarzy na świecie, a ci dali im sporo satysfakcji. Dlatego mecz z Ukrainą w Łodzi wyglądał całkiem podobnie do tego, który niemalże równo rok temu Polacy rozgrywali z drużyną trenera Ugisa Krastinsa w Radomiu, przed domowymi mistrzostwami świata. Tak jak teraz, wtedy też skończyło się 3:2 – po długim, nierównym i zaciętym boju.

Dla kibiców dobre widowisko i trochę emocji, dla Nikoli Grbicia moment, w którym mógł sprawdzić każdego zawodnika. I to w różnych sytuacjach na boisku, przy wielu ustawieniach. Grbić koncentrował się nie tylko na szansach dla przyjmujących, czy środkowych, ale np. współpracy Łukasza Kaczmarka z Marcinem Januszem i Bartosza Kurka z Grzegorzem Łomaczem. Rotował zawodnikami, jakby zmieniał rękawiczki. Najpóźniej, w końcówce trzeciego seta, szansę dostał Kamil Semeniuk, a pominięty przez Grbicia został Mateusz Poręba, którego trener nie musiał już obserwować pod kątem gry na ME.

W sobotę były wahania formy. Najlepsze momenty gry Polaków mają przyjść już na ME

Szkoleniowiec dostał wizerunek kadry, w której było dużo wahań formy. Raz bardzo płynna akcja, z dobrym przyjęciem i silnym atakiem Bartosza Kurka, a po chwili brak obrony przy łatwej piłce i cisza na trybunach, która pozwoliła kibicom usłyszeć głośne przekleństwo jednego z zawodników.

Świetną dyspozycję w ataku prezentowali Bartosz Kurek, Tomasz Fornal, czy Bartosz Bednorz, a także wszyscy środkowi – Karol Kłos, Norbert Huber i Jakub Kochanowski w pierwszych trzech setach razem mieli skuteczność na poziomie 75 procent. Polacy wyglądali dobrze w bloku – osiem punktów w trzech pierwszych setach – i na zagrywce, która sprawiała rywalom sporo problemów. Czasem brakowało za to lepszego przyjęcia i nieco skuteczniejszej gry w obronie. Najważniejsze jednak, że udało się wygrać. I choć w czwartym secie Polacy przyprawili kibiców o sporo nerwów, nie wykorzystując aż trzech piłek meczowych i kończąc go wynikiem 29:31, to po wygranym 15:12 tie-breaku i tak był wybuch radości kibiców, którzy w tym sezonie nie zobaczą już kadry Grbicia u siebie.

Nie było w tym meczu konkretnego momentu, gdy gra Polaków była najrówniejsza i stabilna, a przy tym na wysokim poziomie. Chyba że za taki można uznać początek piątego seta – do stanu 10:4, choć po nim polski zespół stracił aż pięć punktów z rzędu. Te momenty częściej mają jednak przychodzić już na mistrzostwach Europy. Grupa kadry Grbicia nie należy jednak do najsilniejszych – zagrają z Czechami, Holendrami, Macedończykami, Czarnogórcami i Duńczykami, więc nie należy się spodziewać, że najlepsza forma Polaków przyjdzie już z początkiem turnieju. Każda porażka, nawet na tym etapie ME, byłaby jednak sensacją, bo celują w strefę medalową. To cel na każdy wielki turniej kadry, a złoto tegorocznej Ligi Narodów, pokazało, że stać ich, żeby teraz znów być wśród najlepszych.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWiklina rządzi na poznańskich targach
Następny artykułMiłośnicy schronów i fortyfikacji zjechali do Poznania. Rozpoczęły się 11. Dni Twierdzy Poznań