A A+ A++

W całym wywiadzie Macieja Rybusa z Sebastianem Staszewskim z TVP Sport najdziwniejsze jest to, że rozmowa w ogóle się ukazała. Były reprezentant Polski mówi m.in., że hejt, jaki go spotkał po decyzji o zostaniu w Rosji po wybuchu wojny z Ukrainą, był nie do wytrzymania. Dlaczego więc teraz ten hejt postanowił podlać benzyną?  

Zobacz wideo

Tylko Michniewicz mógł zmusić Rybusa do wyjazdu z Rosji

Można się było przecież domyśleć, że internet zapłonie. I zapłonął. Słowa o hańbie, zdradzie i jeszcze gorsze padały na lewo i prawo. 

Oczywiście Rybus nie wypadł w tym wywiadzie dobrze. Wyszedł z niego pragmatyk i kunktator. Mówi, że z  Rosji nie wyjechał, żeby nie skazywać rodziny na niepewność. Ale z drugiej strony nie zawahałby się Rosję opuścić, jeśliby tylko miał pewność, że Czesław Michniewicz zabierze go na mundial. Trudno więc nazwać go zdrajcą, skoro barwy narodowe tyle dla niego znaczą. Ostatecznie jednak zatriumfowała w nim polska mentalność i przeświadczenie, że “lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”. 

Ale żarty na bok. Nie mam zamiaru bronić wyborów Rybusa, ani tym bardziej surowo ich osądzać. Dziwię się jednak tym, którzy uważają, że były reprezentant Polski powinien zniszczyć swoje rodzinne szczęście i zrobić wszystko, by uśmierzyć moralne oburzenie w kraju. Naprawdę? Tacy jesteście pewni, że na jego miejscu zrobilibyście coś innego?

W grudniowym sondażu IBRiS dla “Rzeczpospolitej” jedynie 15,7 procent Polaków zadeklarowało, że w razie wojny zaciągnie się do wojska na ochotnika. Widać więc, że postawy heroiczne nie są u nas zbyt popularne, choć nawet konstytucja nakłada na każdego obywatela obowiązek obrony ojczyzny (art. 85). Niewiele mniejszy procent Polaków deklaruje natychmiastowy wyjazd z rodziną za granicę (11,6 procent). 25,5 procent ewakuuje się w bezpieczniejsze miejsce w kraju, 29 procent wybierze mniej ryzykowną niż walka na froncie pozycję wolontariusza na tyłach, a 22 procent pytanych nie zrobi w razie wojny nic. I co ciekawe najchętniej wypełnienie konstytucyjnego obowiązku obrony ojczyzny deklarują młodzi mężczyźni o wykształceniu średnim, gimnazjalnym lub zawodowym.

Nawet “zdrajca” Wilimowski doczekał się zrozumienia po wojnie

Reakcje na wywiad Rybusa pokazują, że zbyt szybko w Polsce uderzamy w wysokie tony i popadamy w moralne wzmożenie. Zresztą mianem “zdrajcy” już paru piłkarzy w historii reprezentacji Polski zostało okrzykniętych. Najbardziej jaskrawy przykład to Ernest Wilimowski, jeden z najskuteczniejszych polskich napastników w historii, który do tej pory jest w top 10 zawodników z największą liczbą goli w reprezentacji – w 22 meczach zdobył 21 bramek i ze średnią 0,95 gola na mecz nie ma sobie równych w dziejach Biało-Czerwonych. Tyle tylko, że po wybuchu drugiej wojny światowej podpisał tzw. Volkslistę i został Niemcem. Wystąpił nawet osiem razy w reprezentacji III Rzeszy i strzelił dla niej 13 goli. Po wojnie w latach tzw. Polski Ludowej skazany był na zapomnienie, a razem z nim pierwszym występ Polaków na piłkarskim mundialu, na którym Wilimowski strzelił cztery gole Brazylii. Dopiero po 1989 r. przyszedł czas na niuanse. Paweł Czado w swoim artykule na Sport.pl przypomniał, że polski rząd na uchodźstwie namawiał wtedy Ślązaków do tzw. maskowania się, czyli podpisywania niemieckiej listy narodowościowej, żeby uniknąć prześladowania i zachować “substancję narodową”. Nic złego w postępowaniu Wilimowskiego nie widział wtedy Józef Kałuża – ostatni przedwojenny trener reprezentacji Polski, który namawiał nawet piłkarza na wyjazd w głąb Niemiec. Dla śląskich Niemców Ezi też był “zdrajcą”, bo przed wojną przeszedł z 1.FC Katowice do Ruchu Chorzów. 

Komunizm upadł i Rudy nagle przestał być “zdrajcą”

Innym “zdrajcą” został Andrzej Rudy. A to było już w późnych latach PRL. Rudy był uważany za jeden z największych talentów w historii polskiej piłki – w ekstraklasie zadebiutował jako 18-latek, w reprezentacji po raz pierwszy wystąpił trzy lata później. Na całej jego karierze zaważył 11 listopada 1988 r. Dzień przed meczem towarzyskim z reprezentacją ligi włoskiej, tuż po śniadaniu, Rudy zniknął. Okazało się, że “uciekł” – tak się wtedy mówiło – do Republiki Federalnej Niemiec. Dla władz PRL to była obraza. Młody, utalentowany zawodnik, bohater głośnego transferu za 50 mln złotych ze Śląska Wrocław do GKS Katowice, porzucił socjalistyczną ojczyznę i wybrał kraj wrogiego ustroju. RFN w ówczesnej propagandzie to był największy wróg Polski Ludowej. A piłkarze – tak samo, jak zwykli obywatele – mogli wyjeżdżać na Zachód tylko za zgodą władz. Rudy, który podobnie jak Rybus wybrał szczęście osobiste ponad wszystko, wyjechał do Niemiec za narzeczoną – miss Dolnego Śląska 1986 Anną Dąbrowską. Grać w piłkę mógł dopiero po niemal roku, bo PZPN go zdyskwalifikował i tę dyskwalifikację honorowała UEFA.  

Dzięki upadkowi komunizmu Rudy przestał być “zdrajcą”, ale powołanie do kadry dostał dopiero po pięciu latach od ucieczki. Miał być zbawcą reprezentacji, ale nie wyszło. Ani za Andrzeja Strejlaua, ani za Henryka Apostela, ani za Janusza Wójcika. 

“Synu, nic dla nas nie możesz zrobić”

Rudy podejmował swoją życiową decyzją w czasie zimnej wojny, ale znacznie gorzej mają ci, których przed trudnym wyborem stawia wojna gorąca. Tu przywołam tylko jeden poruszający przykład. Vlade Divac, legendarny serbski koszykarz, grał w Sacramento Kings, gdy samoloty NATO – przeważnie amerykańskie – bombardowały jego ojczysty kraj, by powstrzymać czystki etniczne w Kosowie. Jak pisał w maju 1999 r. “Sports Illustrated” jego rodzinne Prijepolje bombardowano 10 razy w ciągu dwóch miesięcy. Jego kuzyn Milan, kierowca autobusu, stracił nogę. Siła uderzeniowa wybuchu, który rozbił pobliski most, wybiła okna w domu rodziców Divaca i zniszczyła meble.

Koszykarz co noc obdzwaniał rodzinę i przyjaciół, by dowiedzieć się o ich zdrowie i życie. Krzyczał na matkę, by schodziła do schronów, a ona odpowiadała, że woli umrzeć we śnie. Koszykarz spał niewiele, stracił 10 kg na wadze. Jego klub zasypywany był mailami i faksami z oskarżeniami, że ma w drużynie “wroga łaknącego krwi”. Koszykówka przestała się dla Divaca liczyć. Wtedy jego ojciec Milenko powiedział mu podczas jednej z nocnych rozmów: “Synu, nic dla nas nie możesz zrobić. Po prostu graj w koszykówkę i spraw, byśmy byli dumni”. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Wyłączone bezpieczniki praworządności”. Program “Lepsza Polska” o 19:15
Następny artykułCoraz bliżej rozbudowy Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Domaradzu (ZDJĘCIA)