A A+ A++

– Finally! (wreszcie) – powiedział Thomas Thurnbichler, ściskając Aleksandra Zniszczoła po niedzielnych zawodach w Lahti. Tyle było tej zimy rozczarowań, tyle razy polskie skoki przegrywały, że niewielu już wierzyło w coś takiego.

Zobacz wideo
To on uczy polskich skoczków latać. Oto jak pracuje

Ale Zniszczoł na pewno nie przestał wierzyć. W krótkiej, pokonkursowej rozmowie z Eurosportem zdradził nawet, że z Piotrem Żyłą, kolegą z Wisły, rozmawiał tam, w Lahti, że właśnie w tym miejscu szczególnie chciałby stanąć na podium. Bo to wyjątkowe miejsce dla polskich skoków i dla Zniszczoła też. My świętowaliśmy po medalach MŚ zdobywanych tam przez Adama Małysza (złoto i srebro w 2001 roku), Żyłę (brąz w 2017 roku) i drużynę (złoto w 2017 roku), my pamiętamy, że w innej sportowej epoce medal MŚ zdobył tam Stanisław Marusarz (srebro w 1938 roku), a teraz cieszymy się, że dowód wskoczenia w nową epokę swojej kariery właśnie dał Zniszczoł.

“Jego kariera zapowiadała się o wiele bardziej kolorowo”, ale w końcu to ma!

Równo 12 lat temu, też 3 marca, Zniszczoł był pięć dni przed 18. urodzinami. Wtedy w Lahti pierwszy raz w życiu stanął na podium Pucharu Świata – razem z Maciejem Kotem, Klemensem Murańką i Kamilem Stochem zajął trzecie miejsce w konkursie drużynowym. Teraz za pięć dni Zniszczoł skończy 30 lat i w tym samym miejscu pierwszy raz w życiu wskoczył na pucharowe podium indywidualnie. Między tamtym jego trzecim miejscem a tym było tylko jeszcze jedno podium – też trzecie miejsce, w drużynówce. Oczywiście w Lahti, rok temu, wtedy w składzie z Żyłą, Pawłem Wąskiem i Stochem.

Niecały miesiąc temu Jan Szturc, trener, który uczył Zniszczoła skakać, opowiadał na Sport.pl o tych wszystkich latach, które były dla Olka dużo chudsze niż się 12 lat temu spodziewaliśmy. – Jego kariera zapowiadała się o wiele bardziej kolorowo – mówił trener, który wyszkolił mnóstwo skoczków, w tym m.in. Adama Małysza i Żyłę.

Dwanaśnie lat temu Zniszczoł zadebiutował w Pucharze Świata 48. miejscem w Oberstdorfie, a chwilę później błysnął niesamowicie, zajmując dziewiąte miejsce w Zakopanem. Wtedy można było pomyśleć, że po odejściu Małysza (skończył karierę w 2011 roku) nie tylko Stoch może być wielki. Tymczasem na naprawdę wielki wynik Zniszczoła musieliśmy czekać aż do teraz.

0,1 pkt, 0,3 pkt, znowu 0,3 pkt – tak minimalnych przewag bronił Zniszczoł. Wytrzymał!

W tym sezonie Olek był czwarty w Zakopanem oraz pierwszy i trzeci w Willingen. Ale po pierwszych seriach. W drugich nie potrafił tych miejsc obronić – spadał kolejno na jedenaste, ósme i znowu ósme miejsce.

– Jego głowa nie wytrzymała – mówił wprost Szturc po startach w Willingen. Ale doświadczony szkoleniowiec nie zgadzał się z tymi, którzy twierdzili, że głowę Olek ma słabą. – On jest już skoczkiem bardzo doświadczonym, mocnym i już wie, że bardzo wartościowym. Myślę, że będzie miał jeszcze tej zimy miejsca w “szóstce” i na podium – przekonywał.

I proszę – po Willingen Zniszczoł był m.in. szósty w Lake Placid, a teraz w Lahti po ósmym miejscu w piątek w sobotę miał trzecią notę w konkursie drużynowym (Polska skończyła go na czwartym miejscu), a w niedzielę po prostu był trzeci. Choć to “po prostu” nie oddaje w pełni tego, czego Zniszczoł dokonał. On wyglądał pewnie – już w kwalifikacjach miał czwarty wynik, a po połowie konkursu był drugi. Ale utrzymać się na podium było piekielnie trudno, bo trzeci Peter Prevc miał notę niższą tylko o 0,1 pkt, będący wspólnie na czwartym miejscu Johan Andre Forfang i Robert Johansson tracili do Polaka tylko po 0,3 pkt, a tylko minimalnie dalej byli Kristoffer Eriksen Sundal (1 pkt za Zniszczołem), Stefan Kraft (1,8 pkt za Olkiem), Andreas Wellinger (2,3 pkt) i Pius Paschke (3,2 pkt). Tak naprawdę na w miarę bezpieczną przewagę Zniszczoła wyglądała dopiero ta nad dziesiątym na półmetku Stefanem Embacherem – 6,2 pkt.

A zatem przed decydującymi skokami czołówki my raczej drżeliśmy czy Zniszczoł się obroni niż patrzyliśmy czy zaatakuje prowadzącego Jana Hoerla (był lepszy o 1,5 punktu). Na szczęście nasz skoczek nie drżał, on z pewnością zrobił swoje – lot na 129,5 m był jeszcze o metr lepszy od świetnego skoku z pierwszej rundy. I nie pozwolił Polakowi pokonać tylko Hoerla (134,5 m) oraz Prevca (131 m), natomiast pozwolił powiększyć przewagę nad resztą grupy pościgowej – czwarty Forfang (126,5 m) przegrał ze Zniszczołem ostatecznie o 1,1 pkt.

Jako dziecko ścigał się z Kraftem, ale owoce zbiera dopiero przed 30. urodzinami

Czyli Szturc miał rację – Zniszczoł raz i drugi zapłacił za brak doświadczenia w walce o podium, to go wzmocniło, wypracował sobie kolejną szansę i tę już wykorzystał.

Szturca trzeba słuchać, bo on wie, jak rosną skoczkowie, czuje skoki jak mało kto, zna się na nich naprawdę wspaniale. Wtedy po Willingen mówił nam: “Olek zapłacił. I dobrze, ja teraz spodziewam się, że Zniszczoł da nam jeszcze dużo dobrych emocji. Spodziewajmy się po Olku wszystkiego, jest dziś czołowym skoczkiem świata i będzie chciał udowodnić, że jego występy z ostatnich tygodni, a zwłaszcza z Willingen, to nie były przypadki”. I przekonywał: “Olek jest ogromnie mocny psychicznie. On się nigdy nie poddał, pracował, co by się nie działo. Miał dobre lata w Pucharze Kontynentalnym, nie dostawał zbyt wielu szans w głównym cyklu, przetrwał to, dojrzał, i teraz zbiera owoce”.

Owoce Zniszczoła to w tej chwili 336 punktów w trwającym sezonie Pucharu Świata i w tym momencie 22 miejsce w klasyfikacji generalnej. Ktoś powie, że to nie są liczby rzucające na kolana i to prawda. Ale weźmy pod uwagę, że w swoim najlepszym dotąd sezonie – ubiegłym – Zniszczoł zebrał w sumie 181 punktów. Czyli teraz już to niemal podwoił, a przed nim jeszcze osiem konkursów.

30-letni Zniszczoł dojrzał do tego, o czym marzył gdy miał 18 lat. Wtedy został wicemistrzem świata juniorów, a w tureckim Erzurum był lepszy m.in. od Stefana Krafta, dziś najlepszego skoczka świata. Szturc pamięta, jak Olek i Stefan rywalizowali już w dziecięcych zawodach, jak obaj zapowiadali się na świetnych zawodników.

Zniszczoł doskoczył do czołówki późno. Ale nie za późno!

Austriak to dziś jeden ze skoczków wszech czasów – liczbą pucharowych zwycięstw (40) niedawno przeskoczył Małysza i Stocha (po 39). A Zniszczoł? Nie skupiajmy się na latach, które minęły mu bez sukcesów. Skupmy się na tym, że przed nim może być jeszcze kilka lat świetnego skakania, bo 30-latek to w dzisiejszych skokach to zazwyczaj wcale nie jest zawodnik wyeksploatowany i myślący o końcu kariery.

– Bardzo się cieszę, że Olek to wszystko wytrwał i że na miesiąc przed 30. urodzinami robi najlepsze wyniki w karierze w elicie. Bardzo liczę, że doczeka się dużych sukcesów. Dziś skoki nie są już sportem, w którym patrzy się zawodnikom w metrykę i mówi się im, że jest już dla nich za późno. Już nie jest tak, że zdolni juniorzy nagle przeskakują do świata dorosłych i rządzą. Dziś coraz częściej widzimy takie historie jak choćby ta Piusa Paschke, który wkrótce skończy 34 lata i dopiero tej zimy wyskakał sobie pierwsze podium Pucharu Świata w karierze. Kolejnym przykładem jest Gregor Deschwanden, który za chwilę skończy 33 lata i też dopiero tej zimy zaczął wskakiwać na podium. Już nawet nie mówię o Manuelu Fettnerze, który w tym roku skończy 39 lat i jest w ścisłej czołówce. Myślę, że jeszcze przyjdzie też czas na przebudzenie naszych weteranów – Kamil Stoch, Piotrek Żyła i Dawid Kubacki jeszcze doskoczą do czołówki – mówił niedawno Szturc.

Gdzie byli Stoch i Żyła? Internet zapłonął

Swoją drogą jak symboliczna zmiana warty w naszych skokach wyglądał ten obrazek z Lahti, na którym ze Zniszczołem z jego sukcesu cieszyli się Kot i Wąsek. Trudno zgadywać, dlaczego od razu z gratulacjami nie pospieszyli Stoch i Żyła – może byli na miejscu i kibicowali koledze, a po prostu nie znaleźli się w obiektywach? A może jednak oni byli bardziej rozczarowani swoimi odpadnięciami już w pierwszej serii (zajęli wspólnie 37. miejsce) niż Wąsek (był 42.) i Kot (45.) swoimi i nie zechcieli zostać do końca zawodów? Na to wygląda, bo Stocha i Żyły nie ma też na wspólnym, drużynowym zdjęciu po dekoracji Zniszczoła.

W mediach społecznościowych kadr ze Zniszczołem cieszącym się w towarzystwie Wąska i Kota, a bez Stocha i Żyły jest bardzo często komentowany przez kibiców. “Wymowny obrazek. Po prostu”, “Trochę dziwne i przykre”, “Widać, jak im gul skacze, że ktoś nowy jest liderem w kadrze”, a nawet “Nie powinni być w kadrze, bo przy aktualnej formie ich obecność jest toksyczna”. To są komentarze zbyt daleko idące. Ale im dłużej trwa ten sezon, tym większą niechęć wzbudzają nasi najlepsi zawodnicy ostatnich lat. Nie tylko brakiem formy sportowej, ale też właśnie takimi przypadkami czy zaniedbaniami, jeśli chodzi o formę, o kształt tego wszystkiego, czym jest dziś nasza kadra, w której nie zawsze decydujące słowo należy do trenera, bo czasem głośniej i mocniej publicznie mówią właśnie ci jego najznakomitsi podopieczni.

W każdym razie Stocha i Żyły nie było przy świętującym Zniszczole, a Kubackiego w ogóle nie było w Lahti, bo decyzją Thomasa Thurnbichlera został wycofany z Pucharu Świata i wysłany na treningi do Eisenerz. Oczywiście nikt nie kończy karier naszym trzem mistrzom. Ale jednak zwłaszcza 37-letniemu Żyle i 37-letniemu Stochowi obiektywnie trudniej jest utrzymywać formę fizyczną niż 30-letniemu Zniszczołowi. Stoch sam mówił w trakcie tego weekendu, że bolą go nogi po zeszłotygodniowych lotach w Oberstdorfie. Tam był 11. i 12., tu zaledwie 36. i 37. On ma dziś 181 pucharowych punktów i ani jednego miejsca w top 10, mimo że za nim już 21 startów w sezonie. Żyła, który skakał w 23 konkursach, ma podobny bilans – 192 pkt, a na plus można mu tylko policzyć czwarte miejsce z PŚ w Lake Placid i szóste z MŚ w lotach z Bad Mitterndorf.

Symbolicznie przy pierwszym miejscu Zniszczoła na podium wygląda fakt, że po raz pierwszy od 16 lat Stoch i Żyła razem nie zdobyli dla Polski ani jednego punktu przez cały weekend Pucharu Świata.

A Kubacki? On tej zimy w Pucharze Świata w 20 startach uciułał 183 punkty. Czyli też prawie dwa razy mniej niż Zniszczoł (w 19 startach). 34-letni mistrz świata był w tym sezonie raz w top 10 (ósme miejsce w Sapporo). W sumie trzej nasi mistrzowie na ponad 60 startów dwa razy byli w dziesiątce. A sam Zniszczoł wskoczył do niej szósty raz i pierwszy raz na podium. Krótko mówiąc: on ma pełne prawo nazywać się liderem polskiej kadry. Na razie jeszcze ma z tym problem, co wiele razy słyszeliśmy. Świetnie będzie, jeśli starzy mistrzowie jeszcze się zerwą do lotu i powalczą z młodszym kolegą o to miano. Niech to zrobią choćby w następnym sezonie, jeśli w tym już nic im nie pomoże i jeśli wszyscy trzej wyrażą wolę kontynuowania kariery. Ale na dziś to Zniszczoł jest naszym numerem jeden. A nawet więcej: jest tej nędznej zimy jedynym zawodnikiem, który ratuje honor polskich skoków. Jedynym, który naprawdę robi postęp i zasługuje na gratulacje.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMigawki ze Strade Bianche | Kooij i Pedersen po otwarciu Paryż-Nicea
Następny artykułSeniorzy Czarnych Nakło w meczu sparingowym wygrali z Orłem Osiek