A A+ A++

– Gdyby ten sam system obowiązywał 16 lat temu, jak przyjechałam do Wielkiej Brytanii, to pomimo świetnej znajomości języka angielskiego otrzymałbym zaledwie 30 punktów na 70 wymaganych – mówi Anna Polkośnik z Londynu. Polka jest obecnie asystentką wykonawczą zarządu luksusowej brytyjskiej marki Cutler and Gros.

Anna na początku pracowała w restauracji na dwie zmiany, najpierw rano jako kitchen porter, a wieczorami jako kelnerka. – Praca po 16 godzin dziennie, przez sześć dni w tygodniu, obolałe mięśnie, popękane dłonie, płacz i zgrzytanie zębami nocą. Choć mogłam w każdej chwili zadzwonić do rodziców i następnego dnia siedzieć w samolocie do domu, uparłam się, że postawię na swoim i wrócę do Polski niezależna od kogokolwiek – wspomina.

Z czasem zaczęła pracę w sieci kin Cineworld. Stopniowo pięła się po szczeblach korporacyjnej drabiny. Jako Events Manager organizowała światowe premiery filmowe w Londynie, pokazy dla prasy, spotkania z reżyserami i aktorami. Aktualnie pracuje na wysokim stanowisku w firmie projektującej luksusowe okulary. Wśród jej klientów są Elton John, Samuel L Jackson czy Meryl Streep. – Nowy system punktowy jest tak bardzo rygorystyczny, że pozwoli na pracę tylko nielicznym. Koniec z polskimi budowlańcami, studentami dorabiającymi podczas wakacji czy nawet pracownikami korporacji marzących o karierze na Wyspach – zaznacza. Wtórują jej inni imigranci od lat żyjący na Wyspach.

– Obowiązkowe 70 punktów? Nie ma szans, żebym tyle dostał! Szczerze mówiąc, gdybym miał wybrać teraz, to pojechałbym do Skandynawii – zaznacza Edgaras Simonaitis, Litwin, kierownik działu sprzedaży w BMW w Surrey.

– Nawet teraz, po dziewięciu latach życia i pracy w Szkocji, dostałabym około 50 punktów. Poprosiłam kilku moich brytyjskich współpracowników, żeby przejrzeli tę tabelę punktową. Okazało się, że oni też by nie dostali 70 punktów – zauważa Sofia K. Black, mieszkająca w Szkocji archeolożka z Bułgarii.

Zobacz więcej: „Teraz jestem szczęśliwa” albo „nie przyjmuję tego do wiadomości”. Jak Brytyjczycy czują się po brexicie?

Wykluczający system to okazja do nadużyć

Nowy system będzie traktował tak samo zarówno obywateli Unii Europejskiej, jak i osoby spoza Unii. Każdy pracodawca, kto chce zatrudnić osobę spoza Wielkiej Brytanii (z wyłączeniem obywateli Irlandii), musi wcześniej złożyć wniosek o przyznanie tzw. licencji sponsora. Każdy, kto chce zacząć pracę na Wyspach będzie musiał wystąpić o wizę pracowniczą.

Nowy brytyjski system imigracyjny jest oparty na punktach. Chcesz pracować w Wielkiej Brytanii? Musisz zgromadzić odpowiednią liczbę oczek. A żeby je zdobyć, trzeba spełnić określone wymogi. Przykład? Przedstawienie oferty pracy od sponsora zatwierdzonego przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych to 20 punktów. Kolejne 20, jeśli oferowana praca wymaga odpowiedniego poziomu umiejętności, czyli przynajmniej wykształcenia średniego. Posługiwanie się angielskim przynajmniej na poziomie B1 to następne 10 punktów.

Te wymagania są obowiązkowe do spełnienia dla wszystkich. Ale to za mało, w sumie tylko 50 punktów, a potrzeba przynajmniej 70. Skąd wziąć pozostałe 20? Można je uzyskać dzięki tzw. „kwalifikacjom wymiennym”. W tej grupie jest wynagrodzenie na odpowiednim poziomie (nie mniej niż 20 480 funtów rocznie, pracę w zawodzie deficytowym wskazanym przez Komitet Doradczy ds. Migracji, doktorat w dziedzinie związanej ze stanowiskiem pracy lub doktorat w dziedzinie STEM (czyli nauk przyrodniczych, technologii, inżynierii i matematyki). Ograniczeniem w przyznawaniu wiz jest to, że wynagrodzenie pracownika nie może być niższe od (w zależności od okoliczności) 80 lub 90 proc. średniej stawki dla danego zawodu lub stanowiska. Zatrudnianie bardzo tanich pracowników zza granicy będzie więc nielegalne.

– Nowy system wprowadza znaczne ograniczenia mówi adwokat Aleksandra Kowalska z East European Resource Centre. – Obawiam się, że może to spowodować powrót do sytuacji sprzed 2004 roku, kiedy Polacy i inni obywatele krajów z Europy Środkowowschodniej przyjeżdżali do pracy „na czarno”. Poza systemem, w szarej strefie, czyli bez gwarancji żadnych praw, bez dostępu do ochrony zdrowia. To z kolei stwarza okazję do potencjalnych nadużyć ze strony pracodawców i agencji pośrednictwa pracy.

Tym bardziej, że nie każdy pracodawca będzie mógł legalnie zaoferować pracę imigrantowi z Unii Europejskiej. Żeby zdobyć wspomnianą już „licencję sponsora” i zarejestrować się w Home Office trzeba spełnić szereg wyśrubowanych wymagań. Przedsiębiorstwo musi także zapłacić. – To z kolei może wykluczyć mniejsze firmy i organizacje. W tej chwili zarejestrowanych jest ponad 32 tysiące takich biznesów. Oprócz kosztu licencji firma ponosi też koszt zatrudnienia każdej osoby spoza Wielkiej Brytanii, tzw. certificate of sponsorship (pol. poświadczenie sponsorowania). To jest ponad tysiąc funtów rocznie – wylicza Kowalska.

Na emigrację decydują się także ci, którzy przed czymś uciekają

– Po wprowadzeniu nowego systemu decyzja o przeprowadzce do Wielkiej Brytanii będzie musiała być przemyślana. Nie będzie można przyjechać tu na chwile, zobaczyć jak jest, nabrać doświadczenia, nauczyć się języka i wrócić. Ta mobilność ludzi będzie ograniczona – tłumaczy Joanna Karwecka doradczyni imigracyjna w EERC.

Edgaras Simonaitis, wyjechał z Litwy, aby zacząć nowe życie w Wielkiej Brytanii 11 lat temu. – Większość moich przyjaciół zaraz po szkole wyjechała za granicę. Kiedy w 2008 roku Litwa została dotknięta kryzysem finansowym, nie było pracy, nie było możliwości. Moja historia nie jest niczym szczególnym. Po prostu szukałem lepszego życia, a ludzie mówili, że tu pieniądze rosną na drzewach – śmieje się Edgaras.

Jak każda młoda osoba na emigracji Edgaras imał się różnych zawodów. Obecnie jest Sales Executive w salonie BMW. Nie popiera brexitu. Nie dlatego, że nie jest rodowitym Brytyjczykiem, ale dlatego, że ludzie, którzy głosowali za w referendum, nie rozumieją, czym jest brexit i co przyniesie. – Zrozumiałe jest, że nowy system imigracyjny ma przyciągać tylko wykształconych specjalistów z dobrym angielskim. Tylko że języka angielskiego używa obecnie prawie wszędzie na świecie. Wystarczy znać angielski, aby dostać pracę w niemieckiej, szwedzkiej lub belgijskiej korporacji. A przy tych wszystkich ograniczeniach wielu profesjonalistów zrezygnuje z przyjazdu do Wielkiej Brytanii i wybierze kraj będący częścią Unii Europejskiej. Natomiast niewykwalifikowani pracownicy również wyjadą gdzie indziej, ponieważ jedyne, czego potrzebują, to krótkoterminowa praca, dzięki której mogą zaoszczędzić na samochód lub mieszkanie w swoim kraju – zauważa.

Aleksandra Kowalska z East European Resource Centre zwraca jednak uwagę na jeszcze jeden ważny powód, dla którego ludzie decydują się na emigrację. – Musimy pamiętać, że do Wielkiej Brytanii przyjeżdżają nie tylko ludzie, którzy chcą zobaczyć, jak to jest mieszkać na Wyspach czy przeżyć przygodę. Są też tacy, którzy przed czymś uciekają – przed swoim prześladowcą w kraju pochodzenia, przed rodziną czy nietolerancją. Dla takich osób przyjazd może okazać się o wiele trudniejszy. Osoby w trudnych sytuacjach, uciekające i zdesperowane będą gotowe narażać się na niebezpieczeństwo i korzystać z ryzykownych dróg dostania się do Wielkiej Brytanii. Może być to pole do naruszeń praw człowieka – dodaje Kowalska.

Sofia K. Black opuściła Bułgarię, kiedy skończyła 19 lat. – Miałam trudne dzieciństwo. Przemoc domowa, alkohol, bieda. Moja matka jest ofiarą czasów, w których się urodziła. Normy społeczne zmusiły ją do ślubu, kiedy nie była na to gotowa i do zostania rodzicem, podczas gdy zupełnie się do tego nie nadaje. Zapłaciłam za to wysoką cenę – opowiada.

Sofia chciała się wyrwać z toksycznego domu. Uciekła do Aberdeen, ponieważ chciała studiować archeologię, a w Szkocji można to robić za darmo. – Aberdeen jest miejscem, gdzie znalazłem swoją niezależność. Choć miasto jest bardzo szare, to jednak to ludzie, których spotkałam nadali mu kolor. Teraz myślę o sobie, że jestem pół-Bułgarką, pół-Szkotką – uśmiecha się

Gdy przyjechała, czyli w 2011 roku, Bułgarzy i Rumuni nie mieli prawa do pracy, mimo że byli obywatelami Unii Europejskiej. – Do czasu zniesienia tych ograniczeń, czyli do końca 2013 roku pracowałam na czarno. Pensję dostawałam „pod stołem”, w gotówce – wspomina. Obecnie pracuje już legalnie, jako archeolog, wnosząc swój wkład w dziedzictwo kulturowe Zjednoczonego Królestwa. – Ale to zupełnie nieopłacalna dziedzina. Znam piwowara, który ukończył studia 3 lata temu i zarabia o połowę więcej niż ja – śmieje się.

Wyniki referendum w sprawie brexitu w 2016 roku to był dla niej cios. Tym bardziej bolesnym, że dwa lata wcześniej pozwolono jej głosować szkockim referendum niepodległościowym. W referendum brexitowym nie miała prawa głosu. – Teraz za każdym razem, gdy przekraczam granicę z Anglią, zwłaszcza przy pracy na obszarach wiejskich, nie przyznaję się, że jestem Bułgarką. Chcę uniknąć konfrontacji, a tym bardziej przemocy.

Zobacz także: Nerwy, stosy dokumentów, spore koszty. Mimo tych przeszkód Polacy tłumnie zgłaszają się po brytyjskie obywatelstwo

Gdy wyjeżdżam do Anglii, wstrzymuję oddech

Pierwotnie minimalna wymagana pensja w nowym systemie imigracyjnym wynosiła ponad 35 tys. funtów rocznie. Taki próg wynagrodzenia został wprowadzony w 2011 roku przez Theresę May, kiedy to była ministrem spraw wewnętrznych i starała się o ograniczenie migracji netto (rząd nigdy nie był w stanie osiągnąć założonych celów). Próg ustanowiony przez panią May był bardzo wysoki. Początkująca wykwalifikowana pielęgniarka zarabia ok. 23 tysięcy funtów rocznie, średnie wynagrodzenia w tym zawodzie to 33 tysiące. To oznacza, że pielęgniarki z Europy, które mogłyby wesprzeć brytyjską służbę zdrowia, nie miałyby wstępu do Zjednoczonego Królestwa. Podobnie w przypadku wielu kluczowych dla sektora publicznego zawodów.

Po alarmujących wyliczeniach mediów i organizacji pracowniczych, z których wynikało, że w wyniku obostrzeń system usług publicznych (bazujący w dużej mierze na pracy imigrantów) może się zawalić, brytyjski rząd obniżył ten próg do 25 tysięcy funtów. Część komentatorów uważało jednak, że ta granica wciąż jest ustawiona za wysoko i uderzy to w wiele sektorów, także w przemysł przetwórczy i rolnictwo.

W grudniu, na miesiąc przed planowanym brexitem, administracja Borisa Johnsona po cichu wprowadziła jeszcze jedną dodatkową opcję dla osób, które w Wielkiej Brytanii miałyby zarabiać trochę ponad 20 tysięcy funtów rocznie. Takie osoby wciąż mogą liczyć na otrzymanie wizy, ale za spełnienie tego warunku dotyczącego pensji nie otrzymają żadnych punktów. To znaczy, że brakujące 20 punktów będą musiały uzupełnić w inny sposób (np. poprzez doktorat lub pracę w zawodzie kluczowym).

Co zmiana minimalnego wynagrodzenia o prawie 30 proc. oznacza w praktyce? Przed brexitem obowiązywał bardzo restrykcyjny system imigracji dla osób spoza Unii i bardzo liberalny dla Europejczyków (swobodny przepływ). Po brexicie będzie obowiązywał umiarkowanie restrykcyjny system dla wszystkich. Oksfordzki magazyn naukowy „Migration Observatory” nazwał to „gwoździem do trumny” obiecywanego przez Johnsona obniżenia imigracji. A przecież zatrzymanie napływu pracowników na Wyspy było flagowym argumentem, który przekonał większość Brytyjczyków zagłosowała za brexitem.

Mimo że brexitowa obietnica, jak i wiele innych, nie zostanie zrealizowana, antyimigancki resentyment w brytyjskim społeczeństwie pozostał. – Brexit dał zielone światło wielu ignorantom, ksenofobom i rasistom, by robili i mówili, co chcą cudzoziemcom lub każdemu, kto wygląda inaczej. Z mojego doświadczenia wynika, że najgorzej jest w Anglii. Kiedy wyjeżdżam do Anglii do pracy, wstrzymuję oddech. Anglia jest dla mnie wrogim miejscem i zawsze nie mogę się doczekać powrotu do domu w Szkocji. Wielu moich przyjaciół było nękanych. Jedną moją koleżankę dzień po referendum zapytano w pracy: „Co ty tu jeszcze robisz?!” Drugą zaatakowała kamieniami jej sąsiadka – opowiada Sofia.

Sama też wielokrotnie doświadczyła przemocy słownej. – Byłam na wyjeździe w pracy i na ten czas pracodawca wynajął mi pokój w pensjonacie typu B&B (ang. bed and breakfast). Gdy rano przyszłam na śniadanie, było włączone radio – oczywiście rozmawiano o brexicie. Gospodyni komentując audycję powiedziała, że „ci imigranci wschodnioeuropejscy rujnują kraj”. Że są brudną, niewykształconą i niebezpieczną bandą. Że w pobliskim miasteczku było tak wielu Polaków, że urząd gminy został zmuszony do wybudowania nowej szkoły i nowego szpitala. Ta kobieta miała co najmniej 70 lat. Wyszłam stamtąd ze łzami w oczach i powiedziałam mojemu kierownikowi, żeby nigdy więcej nie wynajmował tam pokoi – mówi Sofia.

W podobnym tonie wypowiada się Edgaras. – Cała kampania brexitowa opierała się na emocjach i nienawiści do imigracji. Tylko że brexit nie jest sposobem na jej kontrolowanie. Brexit nie powstrzyma nielegalnych, małych łodzi przepływających przez Kanał La Manche. Ci, co będą zdesperowani, i tak przekroczą granicę. Brexit raczej zamyka drzwi frontowe, pozostawiając otwarte okna i tylne drzwi – mówi Edgaras.

Czytaj więcej: Upadek „Rasputina”. Dominic Cummings był mózgiem Borisa Johnsona

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNowy harmonogram odbioru odpadów w Łukowie
Następny artykułUniwersytet Medyczny. Rektorzy się zaszczepili, ale nie wszyscy studenci zdążyli się zgłosić