Słowo legenda pochodzi z łacińskiego „legere”, oznaczającego coś, co należy czytać. Każda z legend jest opowieścią albo zbiorem opowieści o postaci czy postaciach historycznych lub tych, które za historyczne są uważane. Generalnie od mitów legendy różnią się tym, że mają podstawy historyczne i opowiadają o ludziach, a nie o bogach. Przez wieki przekazywane były w formie ustnej, stąd też spaczone bywają różnego rodzaju naleciałościami, które z historyczną prawda niewiele maja wspólnego. A jednak ponoć w każdej z nich tkwi przynajmniej jej ziarenko.
Tego, co nazwać można by legendą nie brak i w naszym Jaworznie, choć w tekście tym chciałbym się skupić przede wszystkim na miejscu znanym mi najlepiej, a wiec o moich rodzinnych stronach. O Długoszynie bowiem powiedziano już bardzo wiele (być może zbyt dużo) – do czego zapewne (o ironio!) sam się przyczyniłem. A przecież niemal legendą stał się wszak domniemany długoszyński zamek, za legendę można zapewne uznać przekaz o tym, że to właśnie tutaj znajdować się miały w przeszłości stajnie husarskie, że teren ten odwiedzali możni, przejeżdżając tędy niejednokrotnie, że doglądać miała królewską część wsi bliżej nieokreślona „księżna Pani”. A czy tak było w rzeczywistości? – to już sprawa zupełnie inna i nie mniej dyskusyjna. Podobnie rzecz się ma z domniemaną szkołą ariańską, która przetrwała w przekazach ustnych, na której wszak temat nie odnaleziono nic poza tymiż oraz budynkiem, który szkołę taką miał w sobie mieścić. Lecz to nie wszystko. O dziwo. Poza całym szeregiem drobnych szczegółów, niuansów i strzępów informacji najbardziej wszak zwracają uwagę konkretne obiekty, które przetrwały do dziś, a których lokalizacja niesie ze sobą określony przekaz, w ramach którego nie tyleż ważne jest to, jak te obiekty wyglądają, ale dlaczego znajdują się w tym, a nie w innym miejscu i z jakich przyczyn zostały postawione.
Wart posłużyć się tutaj przykładem niewielkiej kapliczki, która stoi do dziś przy ulicy Jana Długosza. Wciśnięta jest w posesję rodziny Lis, a wiąże się to z faktem, że trzeba ją było nieco przenieść w kierunku północnym w związku z przebudową drogi, która miała miejsce ponad dwie dekady temu. Tak więc uczyniono; rozebrano starą – ale co ciekawe, wewnątrz niej odkryto mniejszą kapliczkę, zbudowaną z tzw. cegły austriackiej. Kapliczka ta miała formę „słupa” ze stromym, czterospadowym daszkiem, a w jego obrębie znajdowały się charakterystyczne wnęki. Wiele wskazuje na to, że w przeszłości obiekt ten był tzw. „latarnią umarłych”, czyli w pewnym sensie punktem orientacyjnym. We wnękach takich zazwyczaj palono kaganki, a płomyk widoczny był z daleka. Jest wszak równie prawdopodobne, że „latarnia” ta postawiona została tutaj nie tylko z przyczyn orientacyjnych, ale być może była symboliczną, a może i realną mogiłą, wskazującą na ewentualne miejsce pochówku usytuowane gdzieś w pobliżu. Kilka razy zetknąłem się bowiem z ustnym przekazem, że całkiem niedaleko, w obrębie tzw. Moniska chowano ludzi zmarłych na cholerę. Ale czy to prawda? Rzecz raczej nierozstrzygalna.
Dzięki jednej z pozyskanych fotografii, pochodzącej ze zbiorów pana Stanisława Juśkiewicza, wiemy jak wyglądała przed wojną. Zapewne więc przy rozbiórce i przeniesieniu „dokopano” się właśnie do tejże. W jednej z wnęk znajdował się „świątek”, figura ledwie widoczna na zdjęciu. Wiemy więc, jak wyglądała ona tuż przed przeniesieniem. W znacznie większej wnęce, na jakimś etapie znacznie poszerzonej, znajdowała się figura Matki Boskiej. W każdym bądź razie w którymś momencie ową starą kapliczkę obmurowano i w ten sposób z jakichś przyczyn poszerzono, nadając jej wygląd zbliżony do współczesnego, a który w większości zapewne jeszcze pamiętamy. W trakcie zaś przebudowy drogi, znaczną część elementów budulca, otrzymanego po rozebraniu owego „hybrydowego” nieco obiektu, złożono ponownie; z jednej strony przez wzgląd na wymiar historyczny, a z drugiej przez to, że w końcu był to obiekt poświęcony. Wszystko zresztą wskazuje na to, że to właśnie ta kapliczka powstała w Długoszynie jako pierwsza, być może już w XVI wieku. Znajdowała się zresztą przy tzw. drodze królewskiej, prowadzącej w kierunku Skałki, a docelowo do Będzina. Kapliczka ta widnieje zresztą już na mapie austriackiej z początków XIX stulecia, podobnie jak drugi z tego typu obiektów we wsi, a mianowicie kapliczka św. Antoniego (przy obecnej przychodni- budynku dawnej Szkoły Ludowej). Pierwotnie jej patronem miał być św. Franciszek. Lecz, co ciekawe, legenda głosi, że pod kapliczką przy ulicy Długosza, tej bodaj najstarszej, miało być w przeszłości ukryte… złoto! Żydowskie złoto! Skąd ów przekaz? Trudno powiedzieć. Żydzi w Długoszynie mieszkali, a owszem. Między innymi na posesji, na której do dziś znajduje się dom, mieszczący w sobie niegdyś sklep państwa Lesiów. Starotestamentowych było zapewne więcej. Ale złoto? Jeszcze parę dekad temu, ci którzy budowali dom w pobliżu kapliczki „obserwowani” byli przez sąsiadów, a i słyszeć się dało komentarze, że budowniczy przybyli tutaj głównie po to by szukać złota właśnie. Skąd jednak taka wiedza i przypuszczenia? Cóż…
Kapliczkę przebudowywano, a nawet przeniesiono ok. dwa metry na północ, teren zapewne też częściowo rozkopano, a złota jak nie było, tak nie ma i nic nie wskazuje na fakt jego znalezienia. A czy w ogóle było? A może to tylko plotka? W jakimś konkretnym celu obiekt kiedyś postawiono w tym, a nie innym miejscu. To pewne. Musiał być to powód wystarczająco istotny. A czy ktoś kiedykolwiek zakopał tuż przy nim ów drogocenny kruszec, czy ktoś kiedykolwiek ów znalazł? Rzecz chyba raczej również nierozstrzygalna.
Podobnie zresztą jak kwestia drugiej wspomnianej kapliczki, tej przy dzisiejszej przychodni. Przekaz bowiem głosi, że w czasie powstania styczniowego niektórzy z powstańców właśnie tutaj żegnali się ze swymi bliskimi. Wspomina się także o tym, że u stóp obiektu pochowano przynajmniej kilku rebeliantów. Rzecz dość prawdopodobna i logiczna, tym bardziej, że carska granica a i most graniczny znajdował się kilkaset metrów dalej, będąc przedłużeniem dzisiejszej ulicy Nadbrzeżnej. Na drugim brzegu Białej Przemszy znajdował się jeszcze dość spory, austriacki przyczółek, a za nim już „tylko” Kongresówka. Lecz czy ktoś spoczywa tam, u stóp słupowej kapliczki naprawdę? Czy cokolwiek po tychże pozostało? Czy cokolwiek kiedyś znaleziono? Czy w ogóle szukano? Nic o tym niestety nie wiadomo. Jednak przekazy owe, nawet jeśli obciążone różnego rodzaju zniekształceniami, półprawdami i plotkami są, jakby na to nie patrzeć, wartością samą w sobie. Nie tylko w wymiarze folkloru i lokalnego kolorytu ale także w kontekście tego, że kryjąc jakieś niewielkie chociażby zasoby autentyczności, zawierają w sobie określony, choć być może mały fragment prawdy własnie. I nawet jeśli prawda ta obudowana została wtórnymi warstwami mitów, tak jak owa stara kapliczka, obudowana młodszymi warstwami budulca, to sama w sobie pozostaje wartością bezcenną. Tak jak tytułowe złoto, którego być może nikt nigdy nie widział ale które być może kryje się gdzieś tam w głębi, żyjąc jednocześnie swym własnym życiem, utrwalanym i przenoszonym w ramach takich właśnie przekazów, jak te lokalne. Z pozoru błahe, śmieszne, a nawet głupie ale w rzeczywistości będące odzwierciedleniem niezaprzeczalnych być może faktów. Faktów bezcennych i wartościowych niezmiennie. Jak owo złoto i jego blask, którego nie widział ze współczesnych nikt ale o których do dziś mówi i pamięta nie jeden.
Jarosław Sawiak
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS