A A+ A++

Patryk Peda wpadł w oko Fernando Santosa, który zaprosił go na zgrupowanie dla młodych zawodników będących w kręgu zainteresowań reprezentacji. Wcześniej dostrzegła go inna uznana postać – Daniele De Rossi to trener, który dał mu najwięcej szans w Serie B. Środkowy obrońca w długiej rozmowie opowiedział nam o dorastaniu we Włoszech, jeżdżeniu samochodem z Radją Nainggolanem i specyfice włoskiej szatni.

Czujesz się jeszcze młodym zawodnikiem?

Jestem młody, więc to nie tak, że czuję się jak mega doświadczony piłkarz, ale faktycznie, porównując z poprzednim sezonem – moim pierwszym w seniorskiej drużynie – to początkowo czułem się jak młody. Zawsze do środka w dziadku i tak dalej. Dostałem jednak kilka szans, to mnie zbudowało i pokazało, że można wejść od razu do gry. Teraz mieliśmy dużo zmian w drużynie i wyszło, że w SPAL jestem… jednym z bardziej doświadczonych zawodników.

Jestem tu od szesnastego roku życia, więc mijał mi czwarty rok. Znam wszystkich, więc gdy przychodzili nowi piłkarze, musiałem im pokazywać i tłumaczyć, co gdzie jest. Czułem się za coś odpowiedzialny i czułem się bardziej doświadczonym zawodnikiem.

A czułeś, że mimo wszystko późno wchodzisz do seniorskiej piłki?

Każdy ma swoją drogę. Cieszyło mnie to, że grałem. Można mówić, że tylko w Primaverze, ale to wysoki poziom, a w ostatnim sezonie przed przejściem do seniorów rozegrałem tam cały sezon, byłem w młodzieżowej reprezentacji Polski. Mogło być tak, że poszedłbym do pierwszej drużyny w wieku szesnastu lat, zrobiłby się hajp, a przesiedziałbym rok na ławce. W moim wieku warto po prostu grać.

Wielu zawodników wyjeżdża w coraz młodszym wieku i trafia właśnie do wspomnianej Primavery. Tyle że potem nie udaje im się przebić. Nie miałeś takich obaw?

Moment wejścia do pierwszej drużyny jest kluczowy. Są piłkarze, którzy znikają, mimo że byli w silnych akademiach. Nie jest łatwo dostać się do seniorów w Interze Mediolan. Zwykle ta droga wiedzie przez wypożyczenia. Nie mówię, że to zła droga, ale tacy zawodnicy są przyzwyczajeni, że są na topie, że mają wszystko. Potem trafiasz do Serie B i robi się problem, bo nie masz tego wszystkiego.

Co roku robiłem krok do przodu. Zaczynałem w zespole U-17, potem była Primavera 2, Primavera 1. Nie zawsze były to duże kroki, ale jednak do przodu. Po ostatnim sezonie w Primaverze sam czułem, że to moment, w którym powinienem trafić do pierwszego zespołu i miałem przekonanie, że w niej będę.

Co sprawiło, że je miałeś?

Takie wrażenie panowało w klubie. Dyrektorzy, trenerzy obserwują. Czułem się liderem Primavery, trener zaczynał ode mnie skład, miałem dobre noty.

Przejście do „jedynki” to dłuższy proces, czy ktoś przychodzi i mówi: słuchaj, wpadnij jutro na trening?

U mnie wyglądało to tak, że zacząłem chodzić do pierwszej drużyny. Mówiono mi, że dzisiaj mam trening z nimi i tyle. To nie było pewne, bo raz szedłem, raz nie, nie wiedziałem dlaczego. Pod koniec sezonu wzięli mnie już na stałe, przez miesiąc trenowałem z pierwszym zespołem, tylko w piątki schodząc do Primavery, żeby zagrać z nimi mecz w weekend. Pokazało mi to, że nie jestem pachołkiem. Znałem się z trenerem, rozmawiałem z działaczami. Ale gdy jechaliśmy na wakacje nikt mi nie powiedział, co będzie dalej, czy wrócę do pierwszej drużyny. Po prostu przed sezonem dodali mnie do grupy na WhatsAppie. Tak się dowiedziałem.

Z WhatsAppa. Fajnie.

Patrzysz w telefon: „dodali cię do grupy ‘pierwsza drużyna’”. Tyle. Jak już tam trafiłem to stwierdziłem, że nie wzięli mnie ot tak, czyli zasługuję na swoje miejsce. Wszystko było nowe, ale też nie do końca. Wiadomo, że jak miałem w szatni 35-latka po dużej karierze, to nie mogłem powiedzieć do niego tak samo, jak do kolegi w swoim wieku, z którym gram od dwóch lat, ale tak naprawdę nie czułem stresu. Wręcz przeciwnie – widziałem, że to są piłkarze, którzy potrafią grać, więc jak jestem w trudnej sytuacji, to zawsze mam opcję do podania. Dużo mi podpowiadali, gra była bardziej ułożona niż w Primaverze. Czasami gra w juniorach wydawała mi się trudniejsza niż w seniorach.

Ty meczów już trochę złapałeś, ale masz rwaną karierę. Tu pograsz w pierwszym składzie, tu parę meczów z ławki, potem nie grasz.

Dlatego na spokojnie podchodziłem także do informacji o zainteresowaniu różnych klubów. Muszę zobaczyć, co będzie dla mnie najlepsze w kontekście przyszłego sezonu. Wybrać miejsce, gdzie będę grał przez cały sezon. To, co działo się teraz, było dziwne. Raz grałem wszystko, raz wcale, a przecież tak, jak nagle nie nauczyłem się gry w piłkę, tak też się jej nie oduczyłem. Po prostu działy się pewne rzeczy…

Sprawdzałem rankingi na WyScoucie i pojawiałeś się w ligowej czołówce. Nie było tak, że jesteś, bo jesteś.

Też uważam, że nie było tak, że przyszedł trener i powiedział, że da mi grać zawsze. Gdy Daniele De Rossi ustawił nas na pozycjach, to czułem, że jestem tym drugim. Miałem jednak dobry tydzień, uzyskałem miejsce i pokazałem, że zasługuję na grę. Po meczach, gdy trenerzy wystawiali oceny, też wyglądałem dobrze.

Czym przekonałeś De Rossiego?

Nie boję się ryzyka, lubię grę pod presją. On chciał tak grać, więc byłem dla niego dobrym wyborem. Przyszedł w październiku, nie mógł zmienić kadry zespołu. W styczniu ściągnął Radję Nainggolana, ale poza tym dołączył do nas trzeci bramkarz i skrzydłowy z Grecji. Koniec końców go zwolniono, a chwilę później… zwolniono dyrektora, który zwolnił De Rossiego. Identycznym przykładem było Benevento. Skład pod play-offs, wysokie pensje, ambicje, a skończyliśmy na ostatnich miejscach w tabeli – my z trzema trenerami w sezonie, oni z czterema.

To może to prawda, że w Serie B nie możesz ładnie grać w piłkę?

De Rossi miał dla siebie cztery miesiące bez żadnego „swojego” zawodnika. Moim zdaniem trafił na bardzo ciężki okres. Szatnia była totalnie za nim, jak odszedł połowa osób płakała. Dalej uważam, że mamy taki skład, że nie powinniśmy spaść, ale przez to, co działo się w środku, wszystko się psuło.

Przemysław Wiśniewski też mówił mi o tym, że budowali skład na powrót, a skończyli na dole tabeli. Ludzie ze Spezii mówili, że nie chcą spaść, bo Serie B to piekło, z którego ciężko się wygrzebać.

Bardzo dużo zespołów, które spadają, nie daje rady wrócić. Crotone – Serie A, Serie B, Serie C. Spadki rok po roku, jak my i Benevento. Jak ktoś spada z ekstraklasy, musi szybko pozbyć się zawodników, którzy zarabiają duże pieniądze. Włosi mają też taką tendencję, że jak ktoś siebie uważa za piłkarza na poziomie Serie A, to nie zawsze chce mu się grać na sto procent poziom niżej.

Przemysław Wiśniewski: W Ekstraklasie gra się w chowanego

A ty jak podchodzisz do gry w Serie B?

Jak do trampoliny. Kiedy przyszedł Daniele De Rossi i grałem we wszystkich meczach, zaczęły odzywać się kluby, zaczęto mówić, że jestem talentem i powinienem grać wyżej, pojechać z reprezentacją na mundial. Na pewno to jest łatwa droga, bo po dobrym półroczu możesz trafić do Serie A. W Ekstraklasie musiałbyś być najlepszy przez cały sezon i osiągnąć coś z drużyną, żeby trafić do takiej ligi. Kacper Kozłowski, Jakub Moder odeszli właśnie w takich okolicznościach, za duże pieniądze. Z Serie B i Serie A jest tak samo, jak z pierwszą ligą i Ekstraklasą. Wyróżniasz się, idziesz wyżej. To wewnętrzne podwórko, więc każdy wychodzi z założenia, że jak sprawdzisz się niżej, to i wyżej dasz radę. Idealna opcja.

Nakręcałeś się tym hajpem, który powstał w Polsce?

Zawsze się śmiałem, że przecież nie nauczyłem się grać nagle, teraz. Takim samym piłkarzem byłem dwa miesiące temu, tylko po prostu nie grałem. Daniele De Rossi w pierwszym tygodniu zauważył, że powinienem występować regularnie. W pierwszych czterech meczach dwa razy byłem w jedenastce kolejki, więc miałem dobry start u tego trenera i zyskałem jego zaufanie. Nie jarałem się jednak informacjami, że powinienem być w kadrze, jechać na mundial. Wiedziałem, że to powstało teraz, że ludzie zaczęli o mnie mówić, ale ważniejsze jest to, co powie ci trener, kiedy do ciebie zadzwoni.

Dzwonił?

Nie dzwonił. Dlatego nie czekałem na powołanie, po prostu lepiej czułem się z samym sobą, bo jak zaczynasz grać, to zmienia się twoje nastawienie. Każdego dnia łapiesz pewność. Po pół roku bez gry nie czujesz się tak samo, jak po dziesięciu występach po 90 minut.

Jak wygląda ten feedback, który zbieracie od trenerów po meczach?

Są trenerzy, którzy robią bardzo dużo analiz w trakcie tygodnia, przed i po meczach. Daniele De Rossi początkowo mówił, że nie chce tak pracować, ale… potem codziennie coś pokazywał. Mieliśmy momenty, w których przez godzinę siedzieliśmy i coś oglądaliśmy. Był bardzo otwarty, więc po meczach zdarzało się, że pisał mi wiadomość i czułem, czego ode mnie oczekuje. Na analizach pokazywał plusy, minusy i czułem, że spełniam te oczekiwania. Z czasem zaczynał też coraz więcej ode mnie wymagać. Jak wcześniej mówił, że zrobiłem coś dobrze, tak potem mówił to samo i dodawał, że mogłem zrobić więcej, np. utrzymać piłkę w boisku, bo miałem na to opcję. To mnie rozwijało.

Massimo Oddo robił nam znacznie mniej analiz, praktycznie nie siadaliśmy w sali. Więcej rzeczy pokazywał na boisku, skupiał się na tym, jak my chcemy grać. O przeciwnikach było niewiele. Ja sam po meczu najpierw chcę się odciąć. Zrobiłem, co miałem zrobić i na dzisiaj koniec, żeby się przesadnie nie nakręcać, bo pierwsze chwile po meczu mogą wejść na głowę. Nie widząc sytuacji z drugiej strony można oceniać rzeczy zbyt negatywnie. Analizę robię w następnych dniach, ale to też nie w moim stylu, żeby oglądać swój cały występ.

Włoscy trenerzy z przeszłością piłkarską opowiadają o swojej karierze, czy zostawiają to za sobą?

Niby mówią, że nie chcą, ale… Jest coś takiego. Nawet dzisiaj mieliśmy trening formacji defensywnej i trener przez to, że był prawym obrońcą, „jechał” ciągle bocznych obrońców. „Ja robiłem tak”. Mówią, że nie chcą się porównywać, ale koniec końców i tak to robią. Z drugiej strony przez tak długi czas widzieli najwyższy poziom piłki, że im się nie dziwię. Wyobraźmy sobie, że ktoś zdobywał mistrzostwo w Ekstraklasie i trafił do pierwszej ligi. Można wyjść z założenia, że widziało się wyższy poziom, więc trzeba mówić innym, co powinni robić.

Być może lepiej, gdy trener z bogatym CV piłkarskim najpierw dotknie piłki w Serie C. Najbardziej rzuca się w oczy Filippo Inzaghi, który nie wypalił w Milanie, a w Serie B zrobił najlepszy wynik w historii z Benevento.

Wszystko jest inne. Serie A i Serie B to duża różnica i nie mówię tylko o poziomie, ale o stylu gry. Serie A jest bardziej poukładana. W Serie B jest „granie pod napastnika”, czyli jak nie masz opcji to zagraj do przodu i wielki napastnik wygra głowę, a my zgarniemy drugą piłkę. Jest tutaj trochę wybijania. Daniele De Rossi pytał się nas, co nam pasuje. Chciał organizować wszystko z drużyną, nie pod siebie. Przyznawał, że on też chce mieć trochę wolnego, a nie być tutaj każdego dnia. Czuć było, że widział wyższy poziom szatni.

Massimo Oddo też widział wiele, ale mają inne zachowania. Jest bardziej ostry. Był np. w Serie C, a inaczej współpracuje się z piłkarzami w trzeciej czy drugiej lidze i inaczej w najwyższej. W Serie B czy C łatwiej cokolwiek powiedzieć, czegoś zabronić, bo to niższa półka. Jak wszystko dobrze idzie, jak są wyniki, to jest super. Gdy trenerem był Daniele De Rossi,mieliśmy świetny czas.

Chodzi o organizację życia, o to, że was rozumiał?

Na pewno bardziej, plus było daleko do końca ligi, wyniki nie były perfekcyjne, ale po wygranych mieliśmy dwa dni wolnego. Na święta Bożego Narodzenia wolnego nie ma, bo 26 grudnia gramy mecz, więc są treningi. Po świętach mieliśmy za to urlop od 29 grudnia do 6 stycznia, gdzie zazwyczaj mieliśmy trzy dni, nie tydzień. Zwykle jeden wolny dzień to maksimum. Kupiłem bilety do Polski, bo nie byłem w kraju cztery miesiące. Mamy wolny poniedziałek i trening w niedzielę rano, więc trochę czasu jest, ale też może być tak, że przegramy i wolnego nie będzie.

Mówiłeś, że w Primaverze Interu zawodnicy mają wszystko perfekcyjnie zorganizowane. W SPAL miałeś szkołę życia?

Nie mieliśmy słabych warunków. Hotele przed meczami to nie były dziury, gdzie ledwo dało się spać, tylko dobre miejsca. Mieliśmy boisko ze sztuczną nawierzchnią, ale centrum treningowe jest fajne. Tydzień przed transferem przyjechałem tu zobaczyć, jak wszystko wygląda i uważam, że podjąłem najlepszą decyzję. To nie był Inter Mediolan, ale nie czułem się źle.

Szybko się nauczyłeś życia na własną rękę?

Przyjechałem jako szesnastolatek, w pierwszych chwilach miałem problemy. Byłem jednak świadomy, że początkowo będą momenty, w których czegoś nie zrozumiem, w których czegoś nie będę wiedział. Aklimatyzacja przyszła jednak bardzo łatwo.

Przyzwyczaiłeś się do włoskiego trybu życia?

Oj bardzo. To uzależnia. Teraz gdy myślę o zmianie kraju, nawet o powrocie do Polski, to nie wiem, jakby to wyglądało. Musiałbym się wszystkiego nauczyć na nowo. Czuję się trochę tak, jakbym piłkarsko wychował się we Włoszech.

Co to oznacza?

Przyjechałem w takim momencie, że mogłem najwięcej „złapać”. Dorastałem w akademii Legii Warszawa, gdzie wiele się nauczyłem i trochę mnie to ukształtowało, ale w SPAL przebywałem w wieku 16-21 lat, widziałem wiele, różne poziomy, różnych trenerów. Nawet teraz, gdy nie gram chwilę po tym, jak grałem wszystko i ktoś mógłby powiedzieć, że to słaby okres, czuję, że to tylko chwila. Chcę ułożyć sobie wszystko tak, żeby kolejny sezon zagrać w całości.

Pozytywne podejście pomaga w życiu.

Ja właśnie jestem pozytywnie nastawiony. Włochy mnie tego nauczyły. Wszystko tutaj jest spokojne, nie ma takiego napięcia. Ferrara jest mniejszym miastem, mniejszą społecznością, więc nie ma nacisku. Możesz sobie wszystko przemyśleć, poukładać. Zamieniłem Warszawę na Ferrarę, co jest dość dużą zmianę. To typowe włoskie miasteczko, przyjemnie do życia. Dało mi to spokój, wszędzie mam blisko. W Warszawie jeździłem godzinę do szkoły, pół godziny na trening, godzinę z powrotem do domu. Traciłem dużo czasu, teraz skupiam się na ważniejszych rzeczach.

Czyli lepiej się żyje w Ferrarze niż w Warszawie.

Nie powiedziałem tego! Ale żyje się dobrze.

To co życiowo dały ci Włochy? Spędziłeś tu tyle czasu, że pewnie prawko zdawałeś we Włoszech.

Właśnie nie! Byłem wtedy w Primaverze, zatrzymali nam sezon z powodu COVID-u i mieliśmy trochę przerwy, a potem wakacje. Wtedy zaczęło się otwierać coraz więcej rzeczy, zapisałem się na prawo jazdy w Polsce i cisnąłem codziennie. Wszystko zrobiłem w miesiąc. Egzamin zdawałem tydzień przed powrotem, więc gdybym nie zdał, mogłoby się nie udać.

Zdałeś za pierwszym razem?

Tak, tak. Co do życia we Włoszech – tu jest inna kultura, także w szatni. Więcej luzu. Jesteś osobą taką, jaką jesteś. Nie jest tak, że przyjdziesz inaczej obcięty i ktoś ci coś powie. Może się zaśmieją, ale powiedzą, że spoko. Niedawno miałem niecodzienną fryzurę, zostawiłem sobie włosy z tyłu. Na kadrze chłopaki śmiali się, że w polskiej szatni każdy jechałby ze mną równo. Tutaj każdy powiedział: o kurde, mocno. Teraz jestem w szatni z Radją Nainggolanem, więc trochę się nasłuchałem…

Pan profesor Radja siada i opowiada?

Nie ma wielu obcokrajowców w drużynie. Dobrze mówię po włosku, więc trzymam kontakt z Włochami, ale koniec końców jest tak, że obcokrajowcy trochę się ze sobą trzymają. Często siedzimy razem na obiadach, Radja się dosiada i opowiada wszystkie historie. Jest bardzo bezpośrednią osobą, to widać po tym jak żyje, po różnych wywiadach, ale od samego początku stara się pomagać. Mogę powiedzieć, jak wyglądał wczoraj trening: każdy zmęczony, niektórzy ledwo biegają, a Radja, który osiągnął już wszystko, biega bez końca. Daje z siebie wszystko. Raz cię opieprzy jak dzieciaka, innym razem ci podpowie. Nie gra na mojej pozycji, ale i tak pomaga mi zrozumieć, jak to wygląda. To jest fajne, wolę jak ktoś jest bezpośredni niż jak ktoś do ciebie mówi jedno, a za plecami drugie. Mamy dość dobry kontakt, dla mnie to pod pewnymi względami idol, bo każdy chciałby tyle osiągnąć.

Ale podwózki na trening byś nie zaryzykował? Miałe różne historie związane z prowadzeniem samochodu…

Jeździliśmy już razem! Mówił, że jak zatrzymywali go w Rzymie, to tylko po zdjęcie.

Zostało ci trochę „polskości” w piłce i w życiu?

W piłce raczej wspomnienia. Pamiętam chwile, gdy byłem małym chłopczykiem i grałem w Legii. Wiadomo, że nauczyłem się tam wielu rzeczy, ale nie grałem w pierwszej drużynie, więc nawet ciężko mi powiedzieć, jaki to jest poziom, jak się gra w Ekstraklasie. W życiu rodzina i znajomi. Uwielbiam wracać do Polski, jak tylko mam wolną chwilę, to wracam. Włochy to moja codzienność, ale mam chęci żeby wracać.

Legia Warszawa długo cię namawiała, żebyś jednak został?

Początkowo, gdy dostałem ofertę z Chievo Werona, miałem chęć odejścia. Czułem, że Włochy to jest moja droga, lubiłem tę piłkę, podziwiałem Leonardo Bonucciego, który był dla mnie przykładem mocnego, pewnego środkowego obrońcy, który się komunikuje, gra piłką, trzyma drużynę. Wtedy jednak kluby się nie dogadały, Legia chciała więcej niż Chievo chciało dać. Naciskała, żebym został. Pół roku później zaczęły spływać kolejne propozycje – SPAL, Torino – i w końcu się dogadaliśmy. Początkowo SPAL mnie wypożyczyła i jak minął termin wypożyczenia, to chyba już trochę o mnie zapomnieli, więc udało się dogadać, żebym został na dłużej.

Czyli się o ciebie nie zabijali.

Były problemy, kilka dni przed zamknięciem okienka transferowego dowiedziałem się, że jest jeden procent szans, że odejdę. I ten jeden procent wygrał.

Masz jeszcze kontakt z ludźmi z Legii, którzy śledzą twoją karierę?

Jacek Magiera składał mi życzenia na urodziny, trenerzy, którzy prowadzili mnie, gdy miałem dziesięć lat, też się odzywają.

Chwalą się tym, co osiągnąłeś?

Poczekajmy. Można osiągnąć o wiele więcej.

Zbigniew Boniek powiedział, że 2023 rok będzie twoim rokiem.

Jak mówi to taka osoba, to wiele dla mnie znaczy. Zbigniew Boniek na pewno na piłce się zna i na pewno jest w piłce ważną personą. Takie słowa dają do myślenia, wspierają. Wiem, że to nie tak, że teraz nie muszę nic robić, ale mam nadzieję, że to faktycznie będzie mój rok.

Co więc robisz, żeby to spełnić?

Nie dostaję teraz zbyt wielu minut, mimo że nie czuję, że nie mam formy. Muszę jednak skupić się na sobie i gdy widzę, że będzie ciężko o grę, to pracuję jeszcze więcej. Skupiam się na sobie, chodzę dodatkowo na siłownię i staram się stać lepszym zawodnikiem, zamiast rozmyślać o tym, że nie gram.

Ciężko jest być obrońcą w Serie B?

Nie jest to słaba liga. Moim zdaniem to nawet bardzo silna liga. W tabeli dwa mecze mogą zmienić wszystko, spotkania z zespołami z ostatnich miejsc są tak samo ciężkie ja te z pierwszą piątką. Serie B ma swoje zasady, jak każda inna liga. Trzeba być mocno skoncentrowanym, niektóre drużyny grają tak, że jednym podaniem wychodzą jeden na jednego. Weźmy Bari, która gra bardzo ofensywny futbol. Przejmują piłkę i jazda. W ataku gra tam Walid Cheddira, który grał z Marokiem na mundialu. Musisz go cały czas kontrolować, bo od razu po odbiorze dostaje piłkę.

Obok niego gra Mirko Antenucci, ponad 250 meczów w Serie B.

Fajna para napastników. Cheddira w pewnym momencie strzelał za każdym razem. Jest też Massimo Coda, który co sezon strzela po kilkanaście bramek, to jego liga.

Próbują cię wziąć na cwaniaka, jak weteran świeżaka?

Nie miałem takiej sytuacji, ale Patrick Cutrone jest takim napastnikiem, który ciągle coś do ciebie mówi. Tyle że przeciwnie – cały czas powtarzał mi, że jestem mega zawodnikiem, że bardzo podoba mu się jak gram. Pytanie, czy mówi to serio, czy po to, żebym poczuł się pewnie.

Podpuścić i skasować.

Grałem na niego dwa razy i za każdym razem coś tam było. Podchodzi do ciebie, łapie cię za rękę, mówi, próbuje cię zdekoncentrować.

Kto zaimponował ci najbardziej w szatni SPAL?

Giuseppe Rossi. Widział wszystko, w pewnym momencie chciała go FC Barcelona. Miał dużo problemów z kontuzjami, przez nie jego kariera nie poszła lepiej. Teraz jest już prawie po karierze, ale po pierwsze jest mega skromny, po drugie trenuje dodatkowo. Imponuje mi to, że widział o wiele wyższy poziom, a zachowuje się i pokazuje, że jest jednym z nas, że jest jak ja.

Pytałeś go kiedyś, jak znosił te wszystkie kontuzje?

Nie. Jest tak otwarty, że pewnie gdybym to zrobił, to zacząłby mi o wszystkim opowiadać, ale nie chciałem poruszać tego tematu. To też jednak coś znaczy, że nadal chce grać i daje mu to radość. Zawsze przed meczem bierze piłkę, żongluje, odbija. Ciężko go zobaczyć bez niej. Widać, że tym żyje i że kocha futbol. Mamy jeszcze jednego piłkarza, który sporo przeszedł, jeśli chodzi o kontuzje. Marco Varnier, stoper, duże umiejętności. Zawsze jest na siłowni, zawsze je zdrowo, wydaje się, że jego tryb życia jest perfekcyjny, ale i tak kontuzje się zdarzają i widać, że takie sytuacje dobijają.

A propos tej prewencji – uważasz, że twoje pokolenie jest bardziej świadome?

Zależy. Jesteśmy generacją, która nie lubi robić rzeczy, które nie dają – tak nam się wydaje – rezultatów. Są zawodnicy, którzy wolą zrobić górę na siłowni, bo wyskoczy im bicek, a nigdy nie zobaczysz, jak robią prewencję. W Legii Warszawa od małego nas tego uczyli, jestem przyzwyczajony, że tak po prostu jest. Nie traktuję tego jako coś dodatkowego, tylko jako coś, co po prostu jest.

Nie robisz bicka?

Nie tylko! Wiadomo, że nie każdy dzień wygląda tak samo. Że czasami mówisz sobie: kurde, po co to robić? Ale piłka wygląda teraz inaczej. Musimy być o wiele lepiej przygotowani fizycznie, żeby sobie w niej poradzić. Zwłaszcza na mojej pozycji, bo gdy masz przeciwko sobie piłkarza takiego jak Kylian Mbappe, który ci w moment odleci, to musisz być przygotowany, żeby go zatrzymać.

Tylko jak to zrobić.

To jest dobre pytanie. Ja jeszcze nie powiem, bo nie miałem okazji z nim grać!

WIĘCEJ O WŁOSKIEJ PIŁCE:

fot. FotoPyK, Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDomowy sukces Sesksa i Francisa
Następny artykułDrużynowe walki na moście oraz bitwa wojów w Raciborzu [ZDJĘCIA][WIDEO]