A A+ A++

Po trzech kolejkach można było zacząć się zastanawiać, czy Piast Gliwice tradycyjnie nie będzie się męczył jesienią, by dopiero wiosną nabrać rozpędu. Jeden gol z rzutu karnego i tylko dwa zdobyte punkty nikomu nie mogły zaimponować, zwłaszcza że tydzień temu przeciwko Górnikowi Zabrze gliwiczanie w ofensywie zaprezentowali się koszmarnie. Dziś jednak pokazali, że już teraz są w stanie wiele zwojować w Ekstraklasie. Raków Częstochowa został pokonany własną bronią.

Jasne, mistrzowie Polski nie wystawili najsilniejszego składu i pewnie przynajmniej trochę myśleli już o rewanżu na Cyprze. Mimo to pokonanie ich przede wszystkim dzięki narzuceniu bardzo wysokiej intensywności i świetnej grze pressingiem, co przeważnie było właśnie jednym z największych atutów Rakowa, pozostaje wielkim wyczynem. A właśnie to zrobili podopieczni Aleksandara Vukovicia.

Piast Gliwice – Raków 2:1. Całkowita dominacja w pierwszej połowie

Piłkarze gospodarzy biegali jak króliczki Duracella, które dodatkowo poraził piorun. Raków przed przerwą został całkowicie zdominowany i chwilami nie wiedział, co się dzieje. Nie stworzył żadnej sytuacji, nie oddał żadnego strzału, a od pewnego momentu praktycznie nie potrafił opuścić własnej połowy. Grający w środku Lederman i Berggren szybko otrzymali żółte kartki, więc tym bardziej musieli się pilnować. Występujący na wahadłach Plavsić i Sorescu musieli się skupić na defensywie, co też różnie im wychodziło. Plavsić zanotował kilka prostych i groźnych strat, miał problem, żeby zrozumieć się z kolegami. Z kolei nie będący najbardziej mobilnymi zawodnikami Kittel i Nowak mogli jedynie podawać do tyłu lub w poprzek. W efekcie Łukasz Zwoliński z przodu był spisany na straty.

Kittel w drugim ligowym meczu z rzędu nie istniał na boisku. Eksperci od niemieckiego futbolu zaznaczali, że często potrafił on znikać w trakcie meczów, by nagle błysnąć i dlatego miał tak mocną pozycję w Hamburgu, ale na polskiej ziemi jak na razie poza golem na 3:2 z Karabachem nie zaprezentował nam ani jednego ciekawszego momentu.

Vuković wiedział, że aby zdominować Raków, będzie potrzebował przede wszystkim piłkarzy mocno biegających, dlatego Kądzior i Kirejczyk wylądowali na ławce. Przydali się w doliczonym czasie przy rzucie rożnym – Kirejczyk wszedł tuż przed jego wykonaniem – i z pomocą pechowego Arsenicia wypracowali zwycięskiego gola. Młody napastnik Piasta ciągle czeka na premierowe trafienie w Ekstraklasie, ale dziś chyba mimo to humor będzie mu dopisywał. Wszedł na dwie minuty i bardzo się przydał.

Imponujący Tomasiewicz

Wyjściowe założenia Vukovicia zdawały egzamin, do pełni szczęścia brakowało tylko (albo aż) jakości w ostatniej fazie ataków. Felix raz stanął przed szansą, ale w ostatniej chwili zatrzymał go Arsenić. Oprócz tego goście tradycyjnie dobrze bronili swojego pola karnego. A skoro tak, pozostawało próbować z dalszej odległości i wszędobylski Tomasiewicz dwukrotnie zatrudnił Vladana Kovacevicia. Bramkarz „Medalików” zaimponował szczególnie przy drugim strzale. „Skubaniec” w bramce, jak określił go sam Tomasiewicz przed kamerami C+, utrzymywał swój zespół przy życiu.

Dawid Szwarga nie miał wyjścia i stopniowo wpuszczał najlepszych z ławki, dlatego druga połowa miała już trochę inny przebieg. I tak jednak na pierwsze sensowne uderzenie Rakowa czekaliśmy aż do 65. minuty (!). Niedługo potem Piast objął prowadzenie, otrzymując rzut karny po nierozważnym wślizgu debiutującego w częstochowskich barwach Adnana Kovacevicia, który „zabrał” ze sobą Felixa. W sumie byliśmy zaskoczeni, że Tomasz Musiał aż tak długo analizował tę sytuację na powtórkach.

Raków wyrównał dość niespodziewanie – Koczerhin świetnie strzelił sytuacyjnie – i wreszcie zyskał wyraźną przewagę. Mogło się wydawać, że Piast już do końca pozostanie w defensywie, że zaczyna brakować mu sił. Tym bardziej brawa dla gospodarzy, że w samej końcówce znów oddalili grę od własnej połowy, przycisnęli i zadali decydujący cios. Całościowo szczególnie zaimponował Tomasiewicz: dwa bardzo groźne strzały, podanie do Felixa w akcji na karnego, potencjalna asysta po błędzie Kovacevicia (bramkarza) przy rozegraniu, gdy niecelnie uderzał Felix i mnóstwo, mnóstwo energiczności w grze, z której zresztą słynie. Zasłużona „ósemka”.

W Rakowie zaczynają się przekonywać, jak wielkim wyzwaniem będzie łączenie frontu pucharowego z frontem krajowym. Już z Wartą było ciężko, w Gliwicach były męczarnie, a kolejni ligowi przeciwnicy przecież wyciągną z tego wnioski. Na razie jednak najważniejsze, żeby drużyna Dawida Szwargi nie zawiodła w Limassol. Później będzie się martwić Ekstraklasą.

CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

Fot. Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułСкабєєва знайшла новий відтінок “червоних ліній” Росії
Następny artykułPolicja Pruszków: Bezpieczny weekend spędzony nad wodą