A A+ A++

Wielu fanów zastanawiało się, czy tegoroczni headlinerzy dadzą radę udźwignąć imprezę. Udźwignęli. Nie były to nazwy aż tak uznane (i mniej wiekowe) jak Judas Priest, czy Mercyful Fate, które uświetniły ubiegłoroczną edycję, jednak zarówno Ghost jak i Gojira pokazały, że prezentują poziom godny gwiazd festiwali oglądanych przez kilkanaście tysięcy osób.

Ghost dał widowiskowy, dobrze wyreżyserowany show pełen efektów specjalnych. Tobias Forge był mistrzem ceremonii, który świetnie czuł się na scenie. Jego Ghost, nazywany niekiedy “metalową Abbą”, ujmował przebojowością. Lekkie kontrowersje w sieci wywołał jeden z elementów scenografii, a mianowicie reanimowany papież, który zagrał solówkę na saksofonie. Były to jednak raptem dwie minuty z 1,5-godzinnego koncertu, który zachwycił. Set był zdominowany przez materiał z “Impery” – ostatniej jak na razie płyty szwedzkiego Ducha. Już otwierający album “Kaisarion” porwał fanów”. Sporo grano też z “Prequelle”. Nie zabrakło też starszych hitów jak “Square Hammer”.

Ghost grał w Boże Ciało, co niespodobało się fundamentalistycznym organizacjom katolickim, które protestowały przeciwko jego występowi. Zresztą nie tylko przeciwko niemu. Tego dnia grał również zespół Hostia (którego wokalista Łukasz Pach był autorem oprawy graficznej festiwalu oraz przygotował figurkę Glenna Danziga, którą wręczył legendarnemu wokaliście Misfits) oraz Behemoth. Był to jedyny polski koncert gdańskiej ekipy w tym roku. Wbrew obawom protestujących na żadnym z tych trzech koncertów nie było ani sadyzmu, ani dewiacji seksualnych. Występ Behemotha wypadł bardzo dobrze. Muzyka dominowała nad showmaństwem. W porównaniu z oczekiwaniami protestujących, wypadło dość grzecznie. Chyba, że ktoś mógłby poczuć się oburzony machaniem przez Nergala kadzidłem lub jego stwierdzeniem, że nie spodziewał się, że spędzi kiedyś tak fajnie Boże Ciało. Protesty nie były zbytnio widoczne dla większości festiwalowiczów. Kilkanaście osób demonstrowało na drodze, której z terenu imprezy nie było nawet widać przez ogrodzenie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Gojira? To perfekcyjnie naoliwiona metalowa maszyna o miażdżącej sile rażenia. Choć u Francuzów nie ma tyle efekciarstwa co u ekipy Tobiasa Forge’a, to Gojira nie ustępuje im artystycznie i wykonawczo. Perfekcja co do nuty. Do tego świetny odbiór widowni. Wspólne śpiewanie tysięcy z ludzi z kwartetet grającym progresywny death metal? Czemu nie! Świetnie zadziałały również efekty specjalne i pirotechnika. Gojira pnie się coraz wyżej w metalowej hierarchii.

Danzig zagrał “Danzig” w Gdańsku

Trzecim headlinerem był Glenn Danzig, który w Gdańsku grał materiał z solowego debiutu (co promowano hasłem “Danzig gra ‘Danzig’ w Gdańsku”). Była to jedna z dwóch okazji, by zobaczyć go w tym roku w Europie. Koncert był dobrze przyjęty przez publiczność. Zwłaszcza utwory z solowego debiutu. Szczególnie “Mother”, największy hit Danziga, zachwycił fanów. Nie był to występ choćby w połowie tak bliski perfekcji cechującej Gojirę i Ghost, ale – pomimo wielu krytycznych opinii – trudno mi nie przyznać, że 68-letni wokalista dał dobry kocnert. Nie był w życiowej formie, ale wiek robi swoje. Nie chciał też, by było go widać na telebinach ani na zdjęciach – fotoreporterów nie wpuszczono pod scenę.

Na głównej scenie przed Danzigiem znakomity koncert dali Szwedzi z The Hellacopters. Ze sceny lała się rockandrollowa energia, a materiał z wydanego rok temu “Eyes Of Oblivion” wypadł porywająco. Trochę dziwiły pustki pod sceną. Lider The Hellacopters, Nicke Anderson, był tego dnia wyjątkowo zajęty. Nieco później na jednej z mniejszych scen bębnił z Lucifer, w którym śpiewa jego żona. Zespół, mimo nazwy, nie wzbudził protestów, a koncert dał bardzo dobry. Bardzo dobry występ na głównej scenie dał amerykański Testament. Klasycy thrash metalu mieli grać na scenie parkowej już po zmroku, jednak scena nie była jeszcze gotowa. Amerykanie otworzyli (swój występ na tej scenie odwołali Lord Of The Lost, którzy mimo to spotkali się z fanami) więc pierwszy dzień koncertów na dużej scenie dając jeden z lepszych występów festu pełen thrashowej klasyki oraz nowości.

Brak sceny parkowej przez dwa pierwsze dni był bardziej dotkliwy dla uczestników festiwalu niż protesty przeciwników imprezy. Powodowało to wyjątkowo duży tłok przy trzech scenach przy ulicy Elektryków. Najtrudniej było na koncertach klubowych. Organizatorzy starali się jednak jak mogli, by artyści ze sceny parkowej mogli wystąpić oraz by na bieżaco zapełaniać luki po artystach, którzy nagle odwoływali występy (zdarzało się to nawet w trakcie trwania imprezy, część artystów rezygnowała niespodziewanie z występów w Europie, a tym samym w Gdańsku). Z zespołów, które zamiast grać na scenie parkowej, występowały w klubach, pochwalić wypada szczególnie Moonspell. Portugalczycy dali porywający występ, a wcześniej spotkali się z fanami, choć ich lider Fernando Ribeiro nie czuł się tego dnia najlepiej (choć na scenie szło mu dobrze) i po koncercie musiał trafić do szpitala. Jeżeli ktoś nie mógł dopchać się do B90 na występ Moonspell, mógł przy wejściu do klubu posłuchać wyciszającego koncertu Sylvaine.

Różnorodność po raz kolejny była wielkim plusem imprezy. Po Destroyerze 666 (który nagle zastąpił Godflesh) można było posłuchać symfonizującego Ne Obliviscaris. Po miażdżącym występie Francuzów z Fange na scenie w Drizzly Grizzly można było posłuchać luźniejszych, rockandrollowo stonerowych dźwięków Greków z Planet Of Zeus. Po melodyjnym koncercie progresywnego Soen można było posłuchać jazzowo-blackowego łomotu polskiego składu Mord’A’Stigmata czy stonerowej Sunnaty. Po noise’owym Birds In Row z Francji (jeden z najlepszych występów festiwalu!) można było posłuchać ociekającego siarką koncertu Watain. Po post-grunge’owym Pure Bedlam można było przejść plenerowy koncert Wolfheart, a po wyciszającym (choć wbijającym w ziemię) koncercie Antimatter można było posłuchać Gojiry.

Dźwięki Motorhead przypomniał jego gitarzysta Phil Campbell wraz z zespołem The Bastard Sons. Podręcznikowo klasykę death metalu zaprezentowały Grave i Dismember, w inne wymiary widzów zabrał Electric Wizard, a pokazy metalowej wirtuozerii pokazały Meshugah i Voivod. Kanadyjczycy dodatkowo przygotowali hymn tegorocznej edycji festiwalu, a ich perksusista Michel “Away” Langevin prezentował wystawę swoich grafik w podziemiach klubów. Chwalić można bez końca, jednak ja zapamiętam dobrze również występy R.I.P, The Dog, Drown My Day (którzy otworzyli festiwal), Bombus, Earthless, Nothing More i Moonstone.

Polscy (i nie tylko, na Mystic Festival przybyli również goście z zagranicy) fani metalu będą dobrze wspominać to, czego doświadczyli między 7 a 10 czerwca. Mogą też odliczać dni do przyszłorocznej edycji. Mystic Festival wróci w przyszłym roku i potrwa od 5 do 8 czerwca.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułУдар по Львову: число погибших выросло до четырех
Następny artykułБуданов дав невтішний прогноз щодо саміту НАТО