A A+ A++
Recenzja gry 16 września 2020, 15:00

autor: Adam Zechenter

Redaktor. Historyk. Miłośnik strategii, gier sieciowych i dobrej literatury.

Wydanie Super Mario 64, Super Mario Sunshine i Super Mario Galaxy na Nintendo Switch to świetny sposób, aby przybliżyć kultowe i epokowe platformówki wielu Polakom. Niektóre z tych gier powstały wówczas, gdy rodzice nie mieli was jeszcze w planach.

Recenzja powstała na bazie wersji Switch.

PLUSY:

  1. kosmicznie fajowe Super Mario Galaxy;
  2. wakacyjnie wymagające Super Mario Sunshine;
  3. i klasycznie oldskulowe Super Mario 64
  4. a w nich kapitalna muzyka;
  5. mistrzowski design poziomów;
  6. wyzwanie (Sunshine), przy którym Dark Souls to pestka;
  7. a to wszystko oznacza nawet kilkadziesiąt godzin z najlepszymi platformówkami 3D.

MINUSY:

  1. nie zaszkodziło mocniejsze odświeżenie tych klasyków;
  2. Nintendo, po co ta cała zabawa z czasowym dostępem?

To miała być krótka recenzja. No bo co tutaj pisać o kolekcji trzech tytułów z brodą, w których biegamy i skaczemy kolesiem w czerwonej czapce? Trójwymiarowe platformówki z Mario w tytule należą do ścisłej czołówki w gatunku – a w mojej opinii okupują nawet pierwsze miejsca. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z jakimiś szczególnie skomplikowanymi produkcjami. Właśnie prostota jest jednym z ich największych atutów. Prostota oraz elegancja designu, którą odznacza się jedna z najważniejszych osób w branży, a zarazem człowiek, który w tej czy innej roli stał za trzema tytułami, które tutaj omawiamy, czyli Shigeru Miyamoto.

TAK PODOBNE, A TAK RÓŻNE

Trzy opisywane tutaj gry łączy bardzo wiele. Od głównego bohatera czy jego adwersarza na podobnym zestawie ruchów kończąc. Mario po podobną strukturę, w której z głównego hubu podróżujemy do kolejnych miejsc, żeby zebrać w nich konieczne do ukończenia gry znajdźki.

Geniusz twórców z Nintendo polega na tym, że za każdym razem, gdy wcielamy się w wąsatego hydraulika, dostajemy coś innego. Klasyczna 64-ka dała fundament, który w Sunshine rozbudowano o wielkie poziomy i wodny jetpack. Galaxy z kolei to kosmos, grawitacja i zabawy perspektywą.

Mario kanciasty – dla koneserów

  1. Tytuł gry: Super Mario 64
  2. Data premiery i platforma: 1996, Nintendo 64
  3. Osobista ocena: 9,5/10
  4. Ocena na Metacritic: 94

Możecie nie pamiętać, ale premiera Super Mario 64 była wielkim wydarzeniem. Możecie też nie wierzyć, ale trójwymiarowa grafika wydawała się wtedy piękna (w tym samym 1996 roku wyszła druga część The Elder Scrolls; serio, porównajcie je sobie…), ale to nie ona zachwycała najbardziej. Gdy pierwszy Tomb Rider, też z 1996 roku, wkurzał topornym sterowaniem, Mario oszałamiał nieprawdopodobną kontrolą nad postacią. Wielość ruchów, płynne animacje i precyzyjna kontrola nad bohaterem w czerwonej czapeczce były po prostu niespotykane – i do dzisiaj zawstydzają wiele nowych gier.

Super Mario 64 to nie tylko grafika czy chirurgiczna precyzja kontroli nad postacią. To także kapitalne otwarte poziomy, po których mogliśmy swobodnie biegać – i wskakiwać na co tylko zechcieliśmy, niemal dowolnie manipulując kamerą. Wiem, że dzisiaj trudno się taką oczywistością zachwycać, ale porównajcie sobie to z pierwszym Crashem z tego samego roku, a zrozumiecie, o czym mówię. Po prostu niebo a ziemia. Ta swoboda rozsadzała głowy graczy. W 1996 roku Nintendo wydało absolutny majstersztyk technologiczny. Nie bez powodu 64-ka do dzisiaj okupuje przeróżne listy najważniejszych czy najlepszych gier wszech czasów.

No dobrze, a jak jest dzisiaj? Czy Super Mario 64 w 2020 roku daje radę? Tak, to dalej jest prześwietna gra, ale jeśli nigdy do tej pory nie sięgnęliście po tego klasyka, to musicie wiedzieć, na co się porywacie. Mówią krótko, Dark Souls może się schować. Toporność znamienitego hitu z Nintendo 64 to jednak tylko kwestia braku praktyki. To, co w Super Mario 64 wyprawiają speedrunerzy czy po prostu doświadczeni gracze, przechodzi ludzkie pojęcie. Łączenie ruchów w niesamowite kombinacje, przeskakiwanie pozornie nieprzekraczalnych ścian, zrzucanie małego pingwinka w przepaść (no dobrze, może nie to)… Trudno znaleźć drugą taką grę, która w równym stopniu wynagradzałaby wielogodzinne ćwiczenia i zwykłego skilla – no chyba, że będzie do kolejna gra z serii, do której opisywania zaraz przejdę.

Recenzja gry Super Mario 3D All-Stars – oldskulowe wąsy na Switchu! - ilustracja #2

Siadając po raz pierwszy do 64-ki zrozumiecie, co znaczy słowo oldskul, bo ta gra może być jego słownikową definicją. Z jednej strony to dalej ta sama świetna produkcja, z kultowymi poziomami (Cool, Cool Mountain <3), niepodrabialną muzyką czy typowymi dla gier tamtych czasów nie zawsze czytelnymi instrukcjami. Z drugiej strony grafika trąci myszką (padem?), do sterowania trzeba się przyzwyczaić, bo Mario porusza się trochę jak czołg, a kamera zdecydowanie zbyt często bywa upierdliwa. Komu dzisiaj poleciłbym Super Mario 64? Przede wszystkim koneserom gier. Jeśli macie zacząć swoją przygodę z trójwymiarowymi odsłonami serii od 64-ki, to nie róbcie sobie tego. Sięgniecie po Galaxy i Sunshine, a do tego klasyka wróćcie na samym końcu. Serio, wyświadczycie sobie wielką przysługę.

Niestety, choć powrót do lat 90. w Super Mario 64 ma w sobie wiele nostalgicznego czaru, to grze przydałoby się trochę usprawnień. Tak, rozczarowałem się jakością portu. W zasadzie mamy do czynienia z tą samą grą, która pojawiła się na półkach sklepowych 24 lata temu. Zauważalnie doczytujący się Chain Chomp, czy złote monety pojawiające się dopiero parę metrów przed bohaterem to ciemniejsza strona olskulowości 64-ki. Dla smakoszy starych gier to kapitalna sprawa, bo znowu poczują się, jakby mieli kilkanaście lat i siedzieli przed telewizorem CRT zamiast odrabiać lekcje. Szkoda jednak, że Nintendo nie postarało się podkręcić trochę tego klasyka. Taki sobie zasięg rysowania obiektów, toporną kamerę czy przestarzałe proporcje ekranu (4:3) można było poprawić – zostawiając nietkniętą wersję oryginalną dla największych hardkorowców jako jedną z opcji.

Nic te parę wad jednak nie zmienia – Super Mario 64 to absolutna klasyka. To doskonały fundament dla całej serii. Kamień milowy branży i wzór z Sevres tego, jak powinno robić się gry. To wreszcie tytuł, który i dzisiaj zawstydza współczesną konkurencję. Świetnie więc, że pozna go więcej graczy.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułParaliż zamiast cyberbezpieczeństwa
Następny artykułWiecha na obiekcie budowanym przez Panattoni dla Phoenix Contact E-Mobility – 15 000 m kw. nowoczesnego BTS-a w Rzeszowie