A A+ A++

Pozostając zawsze w cieniu Marca Zuckerberga, współzałożyciela i szefa Facebooka, który przez długie lata miał bardzo blade pojęcie o biznesie, to ona de facto zarządzała machiną finansową koncernu i jego strategią biznesową, odpowiadając także za relacje z kontrahentami i marketing. „Zuck” przez dobrą dekadę był głównie jego „twarzą”.

Środowa decyzja Sandberg była więc szokiem nie tylko dla środowiska Doliny Krzemowej. Bo nikomu nie mieści się w głowie, że 52-letnia menedżerka, z której doświadczeniem w tej branży mało kto może się równać, ot tak przerywa karierę i udaje się na biznesową emeryturę. Przecież do ostatnich miesięcy aktywnie uczestniczyła w będącym oczkiem w głowie Zuckerberga programie „metaverse”, mającym przeprofilować grupę w platformę społecznościową nowej generacji, łączącą realne relacje i interakcje użytkowników z rozszerzoną wirtualną rzeczywistością.

I nagle mówi „pas”, choć w zarządzie Mety formalnie pozostanie jeszcze przez całe wakacje. Dopiero we wrześniu ma ją zmienić obecny dyrektor ds. rozwoju Javier Olivan, przejmując wszystkie podległe jej piony i stając się drugą najważniejszą osobą w koncernie.

Sandberg robi wszystko, aby jej rozstanie z Facebookiem wyglądało na ciepłe i naturalne, Zuckerberg nie może się nachwalić jej wpływu na rozwój i sukcesy firmy, ale kulisy tej rezygnacji intrygują. Pytanie, czy przesądziły o niej jakieś bieżące wydarzenia, czy też jest finałem komplikującej się od lat – i to na wielu płaszczyznach sytuacji grupy.

Za którą Sandberg ponosiła odpowiedzialność – kto wie czy nie większ niż sam Zuckerberg. W każdym razie przynajmniej od 2018 r. jej pozycja w Facebooku nie była już tak mocna jak wtedy, gdy zbierała owoce przeprowadzonej w nim rewolucji biznesowej.

Czytaj też: Facebook najlepiej mnoży pieniądze, dzieląc ludzi. Nowa nazwa ma odwrócić uwagę od starych grzechów

Żniwa reklamowe. Z polityki do Google’a

Gdy w 2008 r. trafiła do Facebooka, w Dolinie Krzemowej znali już ją wszyscy. Zresztą nie tylko tam. Zanim rozpoczęła karierę w biznesie, pięła się przecież po szczeblach administracji państwowej. Jeszcze przed trzydziestką została szefową biura sekretarza skarbu Roberta Rubina, a potem jego następcy Larry’ego Summersa. W kolejnych latach była też konsultantką w międzynarodowej firmie doradczej McKinsey czy pracowała w Banku Światowym. Ciągnęło ją jednak do biznesu.

W 2001 r. na jakimś raucie poznała Larry’ego Page’a i Sergieya Brina, twórców raczkującego dopiero Google’a. Zwierzyła się im ze swojej pasji do nowych technologii i już kilka miesięcy później dla nich pracowała, szybko awansując na szefa ds. globalnej sprzedaży.

Google zyskiwał wtedy popularność i użytkowników, ale przychodami i zyskami nie imponował. Sandberg odwróciła kiepską passę, wdrażając lekceważony wcześniej projekt AdWords, czyli drobne reklamy tekstowe obok wyników wyszukiwani. Później z sukcesem przeprowadziła kolejny – AdSense – umożliwiający Google’owi umieszczanie ogłoszeń na innych stronach internetowych. Ich właściciele otrzymują pieniądze za każde kliknięcie w reklamę.

Efekty okazały się spektakularne. Do 2008 r. przychody grupy wzrosły 25-krotnie, a czysty zysk przekroczył 4 mld dol.

Sheryl Sanberg – wzór dla Amerykanek

Wtedy poznała 23-letniego Marca Zuckerberga, który od czterech lat rozwijał Facebooka. On sam był biznesowym żółtodziobem, a nad zarządzanie firmą i mnożenie jej dochodów zdecydowanie przedkładał realizowanie swych wizji. Skusił Sandberg nowym wyzwaniem: przełożeniem lawinowo rosnącej liczby użytkowników swego serwisu na realne zyski. I spełnił wszystkie jej żądania – m.in. zapewniając stanowisko wiceprezesa i szefa ds. operacyjnych, czego nie mogła się doprosić od Brina i Page’a, oraz 2 proc. pakiet akcji firmy.

W Facebooku Sandberg wdrożyła podobny model biznesowy co w Google’u – z równie piorunującym efektem. Gdy zaczynała, Facebook odnotowywał dziesiątki milionów dolarów strat. Po ośmiu latach coroczny zysk wynosił już 16 mld dol. Po wprowadzeniu spółki na giełdę Sanberg stała się miliarderką.

Jej biznesowa determinacja i pasmo sukcesów sprawiły, że stała się ikoną milionów Amerykanek, tym bardziej że publicznie i uparcie walczyła o ich równouprawnienie w sferze społecznej i gospodarczej. W połowie zeszłej dekady część mediów widziała w niej nawet pierwszą kobietę w gabinecie prezydenta USA.

Rosła też jej pozycja w firmie. Nie tylko zarządzała nią operacyjnie, ale kierowała również komunikacją wewnętrzną, marketingiem i lobbingiem, także wobec administracji waszyngtońskiej.

Z czasem to do niej, a nie do Zuckerberga zaczęli raportować dyrektorzy innych pionów w Facebooku, a nawet zwykli prawnicy. „Zuckowi” było to wyraźnie nie w smak, obawiał się, że może zostać malowanym prezesem. Mówi się, że już wtedy zaczął myśleć o pozbyciu się konkurentki o władzę w firmie, a przynajmniej zmarginalizowaniu jej roli. Tyle, że nie miał pretekstu, bo Sandberg broniła się świetnymi wynikami i coraz szybszą ekspansją Facebooka.

Czytaj też: Facebook kontra Australia. Starcie o miliardy dolarów

Cambridge Analytica i atak na George’a Sorosa

Jej znakomita passa zaczęła się zmieniać wiosną 2018 r., po wybuchu skandalu z Cambridge Analytica. Do tej brytyjskiej firmy badawczej trafiały – w praktycznie niekontrolowany sposób – dane na temat użytkowników Facebooka. I mogły być wykorzystywane do wpływania na ich poglądy polityczne, co zostało użyte przed kampanią prezydencką w USA w 2015 r. oraz przed referendum w sprawie brexitu.

Za sprawy związane z bezpieczeństwem użytkowników i ochroną ich danych bezpośrednio odpowiadała Sandberg. W apogeum afery Zuckerberg wspierał ją publicznie, sam zasłaniając się brakiem wiedzy o sprawie. Jednak na kryzysowych naradach z menedżerami wprost obwiniał swoją zastępczynię o problemy Facebooka.

Równie mocnym ciosem w wizerunek firmy i jej osobiście był nieco późniejszy skandal z Georgem Sorosem. Po tym, jak podczas forum ekonomicznego w Davos słynny miliarder i filantrop przekonywał, że „ze względu na skalę działania i monopolistyczne zapędy tacy giganci jak Google czy Facebook są zagrożeniem dla społeczeństwa, wolności myśli i samej demokracji” przypuszczono na niego bezpardonowy atak medialny.

Za atak odpowiadała firma piarowa PR Definers. „Motywowała” ona do krytycznych wobec Sorosa tekstów dziennikarzy oraz zatrudniała internetowych trolli, rozpowszechniających fake newsy na temat miliardera i związanych z nim organizacji i stowarzyszeń.

Po ujawnieniu sprawy Zuckerberg zaklinał się, że nic o tym nie wiedział, a Sandberg zapewniała, że nie miała nic wspólnego z zaangażowaniem Definers do świadczenia usług na rzecz Facebooka. Ale wkrótce potem „wyciekły” jej maile do współpracowników, w których zlecała im zdobywanie informacji na temat operacji finansowych Sorosa i „prześwietlanie” jego interesów. A ponieważ zbiegło się to w czasie z początkiem agresywnej kampanii wobec miliardera, mało kto wierzył, że odbywała się ona bez jej wiedzy i udziału.

Ostatecznie Sandberg wzięła na siebie odpowiedzialność za skandal, przeprosiła zainteresowanych, ale jej publiczny wizerunek bardzo na tym ucierpiał. Relacje z „Zuckiem” były z kolei gorsze niż kiedykolwiek. Już wtedy rynek zaczął spekulować o początku końca jej kariery w Facebooku.

Czytaj też: Lud Rohingja oskarża Facebooka o sprzyjanie ludobójstwu. Domaga się 150 mld dolarów odszkodowania

Facebook się kruszy

Odsunięta od zarządzania komunikacją zewnętrzną medialnego potentata, wciąż broniła się jednak jego wynikami. Od 2018 r. do 2021 r. przychody grupy wzrosły z 56 do 118 mld dol, w 95 proc. za sprawą wpływów z reklamy, a czysty zysk – z 22 do prawie 40 mld dol. Prawdziwa maszynka do zarabiania pieniędzy.

Jednak w ostatnich miesiącach pojawiły się symptomy przesilenia, nawet jeśli chodzi o liczbę użytkowników należących do Mety serwisów. Wprawdzie wciąż jeszcze rośnie – z ok. 2,4 mld miesięcznych użytkowników cztery lata temu Facebook dobił obecnie do niemal 3 mld, a wszystkie serwisy grupy do ok. 3,6 mld – ale zdobywają ich już niemal wyłącznie w krajach rozwijających się, jak Indie czy Brazylia.

Grono tych najbardziej dochodowych dla grupy, przede wszystkim z USA i krajów Unii Europejskiej, zaczęło się powoli kurczyć. Widać to choćby w zyskach za pierwszy kwartał tego roku, w którym Meta Platforms zarobiła na czysto ok. 7,5 mld dol., o ponad jedną piątą mniej niż przed rokiem.

Eksperci mówią o spowolnieniu sprzedaży reklam i rosnącej konkurencji ze strony rywali, jak choćby chiński TikTok, na rzecz którego Facebook traci młodych użytkowników. Gorzej, że rozczarowuje też – zwłaszcza od strony finansowej – sama platforma Meta, mająca być kołem napędowym kolejnego etapu rozwoju koncernu.

Inwestycje w rozwój jego jądra, segmentu Reality Lab, kosztują coraz więcej, a dochody płyną wątłym strumyczkiem. Stratę operacyjną tego segmentu szacuje się na ok. 10 mld dol. w skali roku. To oczko w głowie Zuckerberga, ale za jego budżet odpowiada Sandberg, co nie pozostawało też bez wpływu na ich relacje.

Tak czy owak, jej gwiazda mocno w ostatnim okresie przygasła. Na rynku rosną obawy o przyszłość tak efektywnego wcześniej modelu biznesowego grupy. Widać to na giełdzie, gdzie cena akcji Meta Platforms spadła od września z ponad 360 do niespełna 200 dol., bardziej niż ogółu mocno przecenionych w tym czasie firm technologicznych. I to zapewne położyło się cieniem na pozycji i karierze 52-letniej menedżerki.

Pewnie nie dowiemy się, na ile jej odejście jest pochodną końca „cudu finansowego” medialnego potentata, a na ile coraz gorszych relacji z Zuckerbergiem, który zresztą wyraźnie konsoliduje swą władzę w firmie. Jedno jest pewne – w tworzonym przez niego „Metaverse” już wkrótce nie będzie miejsca dla Sheryl Sandberg.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDziecko z Ukrainy zapytało Franciszka, czy odwiedzi jego kraj. Papież odpowiedział
Następny artykułDNF Duel z prezentacją wybuchowej postaci. Poznajcie Launcher