A A+ A++

Jeszcze nie opadła fala euforii po tym, jak z krakowskiego ( i kilku innych) schroniska zniknęły wszystkie psy, którym w zewnętrznych kojcach groziło zamarznięcie, a już rozgorzała niemalże narodowa dysputa: czy wydanie psów do tymczasowych adopcji było słuszne czy całkiem odwrotnie?

Zwolennicy i przeciwnicy akcji szermują ważkimi argumentami. Po stronie tych pierwszych: ratowanie życia, wyższa konieczność, szansa, że psy w domach zostaną na stałe. Drudzy dowodzą, że cały ten adopcyjny zryw to gwałt poczyniona na psiej psychice, a powierzanie zwierząt niesprawdzonym opiekunom nazywają skrajną nieodpowiedzialnością oraz zwracają uwagę na to, że miejsca przetrzymywania zwierząt bezdomnych powinny być przygotowane do zmierzenia się z takimi warunkami, jakie mamy teraz. I z każdymi innymi.

Zacznę od końca: owszem, powinny – ale nie są. Jak to było u Barei? Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz? No, właśnie: co?

O niewydolności systemu opieki nad zwierzętami bezdomnymi można by napisać tomy. Brakuje miejsc w schroniskach, pracowników, którzy mieliby wiedzę i serce dla psów, wolontariuszy, pieniędzy. Jak widać brakuje też wyobraźni, bo przecież można założyć, że w naszym klimacie zdarzają się zimy z siarczystymi mrozami i wtedy pies w kojcu ma przechlapane. Zwłaszcza mały, krótkowłosy albo stary.

Czy chciałabym, żeby mój pies był – jak to metaforycznie opisała jedna z moich znajomych – przestawiany jak lampa: ze schroniska do domu na chwilę i potem znów do kojca i bezdomności? Nie chciałabym, żeby takie doświadczenie dotykało żadnego psa. Bo, choć słyszę głosy o badaniach, że stresu nie ma, pies sobie poradzi po powrocie do bidula, to jednak widzę żywą, czującą istotę z emocjami i jej zawiedzione nadzieje ( tak, wiem – psy nie myślą o tym, co jutro. Ale pamiętają, co było wczoraj).

Tym większej zgody nie ma we mnie na to, by pozwolić psom zamarznąć. Choć mam smutną pewność, że w niejednym schronisku śmierć z wychłodzenia zebrała tej zimy swoje żniwo. I jeszcze zbierze. Pierwsze pytanie, jakie rodzi się w takiej sytuacji brzmi: nie można było tych psów zabezpieczyć? Jakkolwiek?

Tu dalsza dyskusja traci sens, bo argumenty zaczynają zataczać koło.

Te wszystkie psy skądś się wzięły. Fakt, że schroniska są coraz bardziej przeciążone ( a co za tym idzie coraz mniej wydolne), wynika z tego, że porzuconych czworonogów przybywa. Przepisy zabraniają rozmnażania zwierząt na handel (poza legalnymi hodowlami). O tych, które przychodzą na świat bez komercyjnego przeznaczenia – milczą. Tymczasem gros z tych psów, wokół których teraz toczy się debata, to psy radośnie rozmnożone przez swoich opiekunów, bo:

– suka musi mieć szczeniaki choć raz w życiu ( bzdura)

– jak się urodzą znajdę im dobre domy ( tak, oczywiście)

– zostawię sobie szczeniaczki ( yhy, już to widzę)

– nic mnie to nie obchodzi, jak się urodzą, wywiozę do lasu, albo sukę szczenną pogonię ( najbardziej prawdopodobna opcja).

Moje koleżanki ze świata tzw. psiego piszą, że potrzebna jest edukacja. Jestem tego samego zdania. Proponuję zacząć od tego, dlaczego sterylizacja i kastracja psów są takie ważne zwłaszcza w środowiskach wiejskich, gdzie zwierzaki często biegają bez żadnego nadzoru i mnożą się na potęgę. Do tego obowiązkowe chipowanie.

Następnym krokiem powinna być zmiana prawa i całkowity zakaz niekontrolowanego rozmnażania w ogóle i egzekwowanie kar dla tych, którzy respektować go nie będą.

Pomyślcie, ile krzywdy i upodlenia unikną zwierzęta, którym uda się nie urodzić.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPlanety Układu Słonecznego: Uran
Następny artykułTo małżeństwo rzadko pokazuje się razem. Plejada gwiazd na premierze filmu “Powstaniec 1863”