A A+ A++

Magda Drozdek, Wirtualna Polska: W życiu bym się nie spodziewała, że usłyszę kiedyś, jak Tadeusz Drozda czyta dialogi do jednego z najobrzydliwszych horrorów ostatnich latach, czyli do “Terrifiera”. Musiał się pan nieźle zdziwić, gdy dostał zaproszenie na Octopus Film Festiwal do Gdańska.

Tadeusz Drozda: W tym roku obchodzę 50-lecie pracy na estradzie. Jak zacząłem działać w tej branży, to w Polsce rządziła jedna partia. Z tej partii wywodził się przewodniczący Rady Państwa. Najważniejszy był sekretarz tej partii. Minęło ponad 40 lat i mamy tak samo. Historia zatoczyła koło. Teraz w kraju jest dobrze. Rządzi przecież dobra zmiana, to satyryk nie ma co robić. Proszę pani, po tych wszystkich latach, jak kpiłem z ludzi władzy, z tego, co działo się w kraju, to teraz zostaje mi już tylko horror. Dlatego trafiłem na Octopus Film Festiwal. Czytanie horroru? Ta propozycja mnie bardzo zaskoczyła, bo ja się nie lubię bać. Moja ostatnia styczność z horrorem to “Rocky Horror Picture Show”. Ja widzę w opisie “horror”, to odwracam wzrok.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mnóstwo ludzi chce wiedzieć: co u pana?

Horroru jeszcze nie ma. Jestem człowiekiem stabilnym. Media przestały się mną interesować, bo mnie ciężko do czegoś przykleić. Dzisiaj władza decyduje o środkach masowego przekazu. Jeśli media szukają kogoś do współpracy, to takich zorientowanych w jakimś politycznym kierunku. Mnie przez te 50 lat nie udało się przypisać do jednego kierunku. Może dlatego największą karierę robiłem w czasach, gdy rządziła tylko jedna partia i ona przymykała oko na to, co robił taki sobie Drozda. Nikomu nie zależało, żebyśmy my, satyrycy, podlizywali się władzy. Kiedyś mogłem wszystko komentować, dziś już pewnie nikogo by to nie interesowało. Czasem nagram coś i wrzucę na YouTube. Ale ja człowiekiem leniwym jestem.

Trochę nie chce mi się wierzyć.

Leniwym ludziom po prostu trzeba coś kazać. Tak było ze mną. Robiłem bardzo dużo programów w telewizji. Musiałem się przygotować, bo o 8 rano było nagranie i koniec. Nie można było przyjść nieprzygotowanym. Najszczęśliwszy byłem, gdy ktoś coś odwołał.

A dziś czym pan się zajmuje?

System wybrał za mnie. ZUS zawiadomił mnie, że jestem emerytem. Chcieli, żebym przysłał zaświadczenia, gdzie pracowałem przez te 60-kilka lat, ale w bałaganie wszystko pogubiłem. Powiedziałem im, że jakieś tam dokumenty mają, to niech naliczą z tego. Kwota mojej emerytury jest więc symboliczna.

Starczy na życie?

Nie chcę podawać kwot. Jest dziś grupa ludzi, którzy za koncert biorą 30 tys. złotych, a żalą się, że mają 1,6 tys. zł emerytury. Niestety system emerytalny działa tak, że trzeba latami odprowadzać składki od tych wysokich zarobków, to wtedy ma się wysoką emeryturę. Ale jak wszyscy są pazerni, i ja też, to mamy w show-biznesie niskie emerytury. Przy rozsądnym zarządzaniu finansami da się odłożyć ładną sumę na życie na emeryturze. Chyba że ktoś ma takie hobby, że lubi się rozwodzić albo grać w kasynie. To wtedy pieniądze uciekają z konta znacznie szybciej.

Wróćmy do pana codziennego życia.

Gram w golfa. Pływam rekreacyjnie. Czytam dużo książek. Horrorów, jak już wiemy, nie oglądam. Najczęściej te filmy z historią, która wydarzyła się naprawdę lub takie najbliższe rzeczywistości. Jak komedie, to te stare. “Samych swoich” mogę oglądać w kółko. Ta historia jest mi jakoś naprawdę bliska. Urodziłem się na Dolnym Śląsku. Moja rodzina przybyła ze Wschodu.

Ogląda pan tylko te kultowe komedie?

Przede wszystkim te dobre.

Do “Kilera” pan wraca?

Pierwszą część widziałem. Może drugą też.

Wspominam “Kilera”, bo po bardzo długiej nieobecności Janusz Rewiński udzielił wywiadu. Wiele osób zastanawiało się, co się u niego dzieje. Panowie razem pracowali.

Kiedyś to był mój bardzo bliski współpracownik. Nagrywaliśmy razem “Dyżurnego Satyryka Kraju”. Janusz był trochę trudny we współpracy, ale przyjaźniliśmy się. W szczegóły nie będę wchodził. Poznaliśmy się w kabarecie u Ludwika Klekowa. Tam występował każdy, który coś potrafił. Przeniosłem się do Warszawy, na Wawer. Janusz któregoś razu mnie odwiedził i zachwycił się zielenią dookoła. Udało się załatwić tak, że niedługo i on się tam przeniósł. Mieszkaliśmy niedaleko siebie. Na naszych podwórkach nagrywaliśmy sceny do “Dyżurnego Satyryka…”. Studio znajdowało się w moim domu, żeby nie mnożyć kosztów. Potem Janusz dostał inną propozycję pracy, większe pieniądze i kontakt się urwał. Po jakimś czasie zaangażował się w politykę.

Wspierał Prawo i Sprawiedliwość.

I to dość aktywnie. Pomagał w kampanii wyborczej…

Nie chciał pan iść taką drogą?

Nigdy w życiu. Nikt mi nawet nie proponował. Wiedzą, że nie ma sensu.

Chciałby pan mieć jeszcze swój program?

Potrafię robić programy. Gdyby pani teraz postawiła naprzeciwko nas kamerę, to spokojnie dwa nagramy. Nie przygotowując się. Całe moje życie estradowo-komediowe na tym polegało. Ktoś by musiał wyjść z propozycją, powiedzieć mi, że na konkretny dzień, konkretną godzinę mam być gotowy na nagranie i wtedy robimy to.

O czym mógłby być ten program?

O życiu.

O polityce?

Niekoniecznie. Życie się zmienia, a polityka cały czas ta sama. Dla mnie Ziobro to nie jest temat do rozmowy. Może już lepiej Kaczyński, bo to jest rzeczywiście wybitna postać. Sam twierdzi, że niewiele jest mądrzejszych ludzi na świecie niż on. Chociaż o nim powinni napisać wybitni specjaliści, a nie ja. Ludzie dziś podchodzą do mnie i mówią: “Panie, teraz to pan ma mnóstwo tematów!”. Zawsze miałem. Tylko kiedyś miałem gdzie o nich mówić w mediach. Przez 10 lat w Polsacie robiłem “Dyżurnego Satyryka Kraju”. Zrobiliśmy 350 odcinków. Nikt tego nie cenzurował. Mogłem mówić, co chciałem.

“Dyżurny Satyryk Kraju” to już kultowy program. Pamiętam odcinek o Paradisie, czyli państwie idealnym, gdzie wszyscy są pozytywnie nastawieni, płacą podatki i kochają swoich polityków.

Akurat byłem na Hawajach. Trafiło się, że na miejscu była ekipa z telewizji Polonia, kręcili jakieś reportaże. Zapytałem operatora, czy za kilka złotych nakręci ze mną trochę materiału do programu i się zgodził. Paradis był naprawdę nagrywany w rajskich okolicznościach.

Co pan robił na Hawajach?

Zaprosili mnie tam, żeby poprowadzić w Honolulu imprezę sylwestrową dla Polaków. Działa tam polskie biuro podróży. To był bardzo atrakcyjny sylwester. Wielu Polaków, piękny hotel, wystawna sala. Jeszcze Ewa Kuklińska występowała. To była przygoda, bo zaraz po pobycie na Hawajach poleciałem przez Warszawę do Moskwy poprowadzić po rosyjsku wybory Miss Moskwy. Proszę pani, sam po rosyjsku prowadziłem trzygodzinną imprezę. Szokujące przeżycie. Z jednej strony to był czas ataków terrorystycznych w Rosji, z drugiej – ekspresowego bogacenia się części rosyjskiego społeczeństwa. Gromadzili potężne majątki, budowali kasyna, kluby. Czułem się, jak w kosmosie. Zaraz po wyborach Miss pojechałem do hotelu, a stamtąd prosto na lotnisko.

Brakuje panu dzisiaj uznania w branży, jakie pan miał przed laty? Zainteresowania panem?

Pewnie tak. Gdyby ktoś się zgłosił do mnie i zaproponował współpracę, to usiadłbym i gadał bardzo chętnie. Robiłem program “Drozda na weekend” w Superstacji. Już jej nie ma.

Po ogromnym sukcesie mojego jubileuszu 25-lat pracy, Nina Terentiew przyszła do mnie i stwierdziła, że muszę coś robić w telewizji, bo ludzie się o to dopominają. Zacząłem więc nagrywać “Herbatkę u Tadka”. Przez pierwsze kilka programów Nina Terentiew prosiła, żebym jeździł do swoich gości i ustalał, o czym będziemy mówić przed kamerami. Kilka razy się to udało, potem – bez wiedzy Niny – szliśmy “na żywca”. Trochę powstało tych programów. Emisję przerwał pewien pan z PiS. A ten program miał ogromną, nawet dwumilionową widownię. W Stanach są tacy wiekowi już satyrycy jak Jay Leno czy David Letterman. Nikt nie myśli o tym, by ich usunąć. U nas sytuacja wygląda inaczej. Wystarczył jeden polityk i był koniec historii.

Pogra pan w golfa, popływa, poczyta. Lubi pan tę naszą Polskę?

Miałem do wyboru wszystkie kraje świata. Mogłem mieszkać, gdzie tylko chciałem. Byłem na tyle majętny, że mogłem kupić dom gdzieś poza Polską. Ale to nie dla mnie. Tak wrosłem w ten nasz kraj, że nie mógłbym wyemigrować. Nie jestem w stanie być za granicą dłużej niż trzy-cztery tygodnie. Źle się czuję. Taki już jestem. Niewiele w życiu potrzebuję.

Rozmawiała Magda Drozdek, Wirtualna Polska

W najnowszym odcinkupodcastu “Clickbait” ogłaszamy zwycięzcę starcia kinowych hegemonów, czyli “Barbie”“Oppenheimera”, a także zaglądamy do “Silosu”, gdzie schronili się ludzie płacący za Apple TV+. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułУ Дніпрі зросла кількість постраждалих внаслідок ракетного удару
Następny artykułPiknik u Hellwigów